FAQ Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Zaloguj
Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Szukaj

Pałac w Amonis & Korona Darelii

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kącik Artystyczny / Kącik Pisarzy
Autor Wiadomość
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:38, 06 Lut 2015    Temat postu: Pałac w Amonis & Korona Darelii

Ech, postanowiłam przenieść tu dwie dłuższe "książki". W obu częściowo występuję te same postacie (Korona Darelii jest chronologicznie później).

Pałac w Amonis

Rozdział 1

Słońce odbijało swoje promienie w tafli spokojnego morza. Po wodzie cicho sunął statek ze śnieżnobiałymi żaglami i banderą przedstawiającą złotego niedźwiedzia na purpurowym tle. Pokład skrzypiał pod ciężarem ludzi chodzących po nim w różne strony. Tylko jedna osoba nie robiła zupełnie nic. Stała tylko oparta o lewą burtę statku i przyglądała się błękitnej tafli wody. Była to kobieta, dość młoda o włosach złotych jak łany zboża. Na niebie pośród licznych mew pojawił się ptak czarny jak noc. Wylądował on obok kobiety i zakrakał głośno. To był kruk…
-Sio! Ile razy mam powtarzać, że masz tu nie przylatywać? – kobieta machnęła ręką i tylko dzięki szybkiej reakcji kruk nie został zrzucony do wody.
Zakrakał oburzony i nie ruszył się ani o milimetr. Wyglądał na wycieńczonego, musiał już długo lecieć w ślad za statkiem.
-Leć z powrotem do swojego pana, ciągle na północ, na pewno trafisz. – blondynka nie zamierzała odpuścić.
-Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Nie wierzysz mu, prawda? – zakrakał.
-Ja już sama nie wiem co mam o tym myśleć. Stamtąd się nie wraca, ale on zarzeka się, że wróci. I jak ja mam mu wierzyć? – uśmiechnęła się gorzko.
-Chociaż raz mu zaufaj i uwierz. Zobaczysz, wróci.
-Z reguły kiedy komuś zaufam to kończy się to dla mnie niezbyt dobrze. Nie cierpię bezczynności. Mógł mnie chociaż zabrać ze sobą.
-Nie zrobił tego dla twojego dobra. Nie rozumiesz, że on robi to wszystko dla ciebie?
-Ta rozmowa powoli zaczyna mnie nudzić. Dzień w dzień mówisz praktycznie to samo. – kobieta wyraźnie dała krukowi do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona.
Ptak zamachał skrzydłami i poderwał się do lotu. Ale zamiast odlecieć przysiadł wysoko na maszcie. Kobieta westchnęła. Na statku była już od tygodnia, a od celu dzieliły ją już tylko dwa dni. „Nadzieja” była zwykłym statkiem transportowym, którego kapitan zgodził się wziąć ją na pokład. Nie miała tu wielkich luksusów. Spała pod gołym niebem przykryta cienką derką, ale jej to nie przeszkadzało. Przywykła. Nie raz musiała sypiać w gorszych warunkach. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk kroków zbliżających się do niej.
-Teraz rozmawiasz z ptakami? – usłyszała rozbawiony głos.
Odwróciła się i zobaczyła tego kogo się spodziewała. Rudowłosego chłopaka, który nie mógł mieć więcej niż 16 lat.
-Dlaczego tak bardzo cię to interesuje? – zapytała z lekką irytacją w głosie.
-Bo jesteś inna niż wszyscy. – odpowiedział chłopak z poważną już miną.
Kobieta odwróciła się i wzięła głębszy wdech. Miała ochotę sprawić mu lanie. Może jeśli zignoruje smarkacza to ten się od niej wreszcie odczepi?
-A jak ty się w ogóle nazywasz? Bo znam już wszystkich na tym statku, a tylko ty jeszcze nie powiedziałaś nikomu jak masz na imię. – ciągnęło dalej dziecko.
-To nie twoja sprawa. Nie masz niczego innego do roboty? Wszyscy coś robią…
-Oprócz ciebie. – dokończył chłopiec –Ja właśnie skończyłem myć pokład i mam wolną chwilę. – dodał.
-Ehh, mogę zrobić coś, żebyś wreszcie dał mi spokój? – zapytała zrezygnowana.
-Hmm, tak. Po prostu powiedz kim jesteś i dlaczego płyniesz do Brishny. – chłopiec skrzyżował ręce na piersi.
-To długa historia i nie warto, żebym cię nią zanudzała. – brzmiała odpowiedź.
Chłopiec wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi prychnął.
-To powiedz chociaż, czy jesteś człowiekiem? – wypalił nagle.
Kobieta była tym pytaniem zupełnie zaskoczona. „Bystry dzieciak” pomyślała.
-Nie całkiem. – odpowiedziała w końcu.
-Wiedziałem! – krzyknął chłopiec.
Marynarz, który akurat stał w pobliżu i zwijał liny popatrzył się na niego dziwnym wzrokiem i pokręcił głową. Zaraz jednak wrócił do swojej pracy. Spod pokładu dało się słyszeć dzwon zwołujący wszystkich na posiłek. Kobieta ruszyła wraz z załogą pod pokład. Chłopiec podążał za nią krok w krok. Ta wieczerza niczym nie różniła się od wszystkich na statku. Marynarze przekrzykiwali się, co jakiś czas któryś z nich rzucił grubiańskim żartem, a od śmiechu pozostałych aż trząsł się stół. Ci którzy wypili trochę więcej rumu zaczynali śpiewać różne piosenki, zaczynając od zwykłych pieśni żeglarskich na nieprzyzwoitych piosenkach z karczm kończąc. Kiedy wieczerza się skończyło słońce już chyliło się ku zachodowi. Blondynka położyła się tam gdzie zawsze, na stercie worów po kartoflach, i przykryła derką. Usłyszała nad sobą furkot skrzydeł.
-Xylion? – zapytała chociaż wiedziała, że to właśnie kruk.
-A co żeś myślała? Że któraś z tych przesympatycznych mew zechciała uciąć sobie pogawędkę z tobą? Ha! Śmiechu warte.
-Daruj sobie i przechodź do rzeczy, bez powodu byś nie przyleciał. – ponagliła ptaka.
-Jakaś ty spostrzegawcza. Wiesz co, mogłabyś się komuś zwierzyć, bo z każdym dniem robisz się coraz bardziej zrzędliwa. A co będzie na starość? Uhuhu…
-A ty powinieneś popracować nad swoim poczuciem humoru. – odcięła się.
-Ale ja mówię całkiem poważnie. Ten chłopiec wygląda na całkiem inteligentnego, powinien dochować tajemnicy, jeżeli to takie ważne.
-Nie mam potrzeby nikomu się zwierzać. A teraz leć już do tych swoich mew, jestem zmęczona. – powiedziała kobieta i demonstracyjnie obróciła się na drugi bok.
-Jak chcesz.
Rozległ się furkot skrzydeł, a potem było już słychać tylko szum fal.
**********************************************************************************
Nazajutrz niebo od początku było zachmurzone. Od Brishny „Nadzieję” dzielił tylko dzień drogi. Krzątanina na statku trwała od wczesnych godzin. Kiedy kobieta wreszcie się obudziła bił dzwon na śniadanie. Jęknęła cicho. Tak bardzo chciała jeszcze trochę pospać. Dźwignęła się na nogi i zeszła pod pokład. Atmosfera przy stole była nerwowa. Co jakiś czas któryś z marynarzy wspominał o nadciągającym sztormie. Kiedy załoga wyszła na pokład niebo było już całkiem ciemne, a wiatr dął w żagle jak oszalały. Fale wzmogły się i rzucały statkiem na wszystkie strony. Z chmur zaczynały spadać pierwsze krople deszczu. Po kilku minutach lekka mżawka przemieniła się w ulewę. Marynarze robili co mogli, żeby utrzymać statek na wodzie, a nie pod nią. Zostały zwinięte żagle, bo wiatr mógłby je porozrywać. Blondynka o dziwo pomagała. Wylewała wodę z pokładu razem z kilkoma mężczyznami i rudowłosym chłopcem. Praca była iście syzyfowa, bo kiedy już myśleli, że się im uda to kolejna fala przetaczała się przez pokład i nierzadko zabierała ze sobą lżejsze rzeczy na dno morza. W pewnym momencie do uszu kobiety dobiegł paniczny krzyk. Kiedy odwróciła się zdążyła tylko zobaczyć rudą czuprynę i rozpaczliwie wyciągniętą rękę ginącą za burtą. Dobiegła do krawędzi i wychyliła się. Chłopiec jakimś cudem utrzymywał się na powierzchni chociaż przychodziło mu to z największym trudem.
-Trzymaj się! – krzyknęła i zaczęła rozglądać się za jakąś liną.
-Tylko czego!? – odkrzyknął chłopiec siląc się na uśmiech.
Lina znalazła się po drugiej stronie statku. Blondynka wróciła z nią i rzuciła chłopcu. Kiedy ten już prawie trzymał linę nadeszła kolejna fala, która całkowicie zalała dziecko. Przez dłuższą chwilę kobieta nie widziała go. Rudowłosy chłopiec pojawił się w końcu, ale dalej od statku.
-Eh, z tymi dziećmi zawsze tyle kłopotu… - pokręciła głową kobieta.
Do jej głowy przyszedł szalony pomysł, ale wydawał się jedynym sposobem, żeby chłopca uratować. Bo jeśli nie zabiją go fale to prędzej czy później opadnie z sił, albo pożre go jakieś morskie stworzenie. Przywiązała końcówkę liny do pierwszej lepszej rzeczy wyglądającej na dość ciężką. Sznur wciąż zwisał dość blisko tafli. Blondynka wzięła głębszy oddech. Najpierw przełożyła jedną nogę ponad burtą i zawahała się. A może to zły pomysł? Szybko jednak porzuciła tę myśl. Błyskawicznym ruchem przerzuciła drugą nogę i obiema rękoma chwyciła linę. Zsunęła się w dół do wody. W duchu wychwalała brata, który namówił ją do nauki pływania mówiąc, że kiedyś może się to przydać. Zaczęła przeć na przód. Fale napływały jedna po drugiej, ale odległość od chłopca stopniowo się zmniejszała. Kiedy była już całkiem blisko chłopiec, który najwidoczniej opadł z sił zanurzył się. Kobieta niezbyt z tego faktu zadowolona zanurkowała. Chwyciła ciało chłopca i zarzuciła sobie jego rękę na ramiona. Wynurzyła się już z nim. Był nieprzytomny i zimny. Teraz czekało ich najtrudniejsze zadanie. Dopłynięcie z powrotem. Blondynka miała nadzieję, że starczy jej sił i nie będzie zmuszona sięgnąć po ostateczny środek. Zaczęła płynąć w stronę „Nadziei” z trudem. Kiedy już była blisko poczuła, że opuszczają ją siły. Nie była wstanie podpłynąć bliżej, żeby chwycić się liny. Przed jej oczami mignęła czarna plama. Kiedy wreszcie zrozumiała, że to nie omamy a kruk trzymający w dziobie sznur był już na wyciągnięcie ręki. Kobieta kurczowo chwyciła linę. Teraz pozostało czekać aż skończy się sztorm bo na pokładzie chyba nie zauważyli braku jej i chłopca. Musiała stracić na krótko przytomność, bo kiedy znów była świadoma co się dzieje marynarze wciągali ją i chłopaka na pokład. Nie czuła palców u lewej ręki, tej którą trzymała linę. Sztorm prawie się skończył. W oddali majaczył się port. Dopływali…

Rozdział 2

Port w Brishnie był jednym z najbardziej kolorowych miejsc, jakie kobieta widziała w życiu. Sprzedawcy z różnych krajów przekrzykiwali się nawzajem zachwalając produkty, które oferowali. Już z daleka wyczuwalny był mocny aromat przypraw z dalekiej Kadevi. Blondynka zeszła z pokładu „Nadziei”. Kruk gdzieś zniknął, ale ona niezbyt się tym przejmowała. W końcu ptaszysko dało jej spokój. Myślała, że już w spokoju będzie mogła załatwić sprawy, które przygnały ją aż tutaj. Przeliczyła się.
-Zaczekaj! Idę z tobą! – chłopiec krzyczał zanim pojawił się na trapie.
Kobieta westchnęła ciężko.
-Coś się mnie tak uczepił? – zapytała wprost.
-Uratowałaś mnie, więc mam wobec ciebie dług. W razie czego będę mógł ci w czymś pomóc. – odpowiedziało dziecko wyraźnie zadowolone z siebie.
-A ja ci mówię, żebyś wracał na statek.
-Nie! Mam po dziurki w nosie wody i całego tego statku.
Blondynka wcale się mu nie dziwiła. Po wcześniejszych przeżyciach też zapewne miałaby wątpliwości co do powrotu na statek. Ale jeśli już nie chce wracać, to niech przynajmniej nie idzie z nią!
-Daj spokój, aż tak źle ci tam było? Mogłeś jeść ile chciałeś, a umycie pokładu raz na jakiś czas to nie jest coś złego. – zmieniła taktykę.
-Wcale nie powiedziałem, że było mi tam źle. – obruszył się chłopiec krzyżując ręce na piersi – Po prostu mam dosyć tej jednostajności, bo na statku wszystkie dni są podobne. Sama tego doświadczyłaś i co, nie przyznasz mi racji? – zapytał.
-Z tym akurat masz racje, ale to nie powód, żeby się stamtąd wynosić. – stwierdziła kobieta.
Chłopiec milczał przez chwilę szukając odpowiednich słów. Blondynce ta chwila wystarczyła, by wtopić się w tłum i ruszyć do celu swojej podróży. Kluczyła między uliczkami. W końcu natrafiła na odpowiedni dom. Nie wyróżniał się niczym wśród innych, ot taki zwykły dom. Zapukała do drzwi. Nie musiała długo czekać. Po krótkim czasie drzwi zostały otwarte. Stanęła w nich kobieta mająca na oko 39, może 40 lat. Jej włosy były płomieniście rude i skręcały się w loki sięgające za ramiona.
-Sometha! – wykrzyknęła.
Kobiety padły sobie w objęcia, ale na krótko. Rudowłosa wskazała na drzwi.
-Proszę, wejdź. – powiedziała.
Sometha przekroczyła próg i znalazła się w małym przedsionku. Uderzył ją zapach starych ksiąg i ziół. Przeszła do większej izby. To co pierwsze rzuciło jej się w oczy to duża ilość półek wypełnionych mniej lub bardziej zniszczonymi książkami.
-Nic się tu nie zmieniło. – powiedziała zamyślona.
-A co miało się zmienić? – rudowłosa zamknęła drzwi i przeszła do pokoju.
-Sama nie wiem... – blondynka przejechała wierzchem dłoni po grzbiecie jednej z książek.
Nastąpiła chwila dłuższego milczenia, przerywana tylko kapaniem wody spadającej na parapet na zewnątrz domu. Zaczął padać deszcz co nie było niczym szczególnym. Chociaż w całej Darelii deszcz padał prawie co dzień, to w Brishnie opady były nieodzowną częścią dnia. W końcu nie bez powodu była nazywana „Miastem Burz”. Pod oknami przebiegali ludzie starający się jak najszybciej ukryć przed deszczem w swoich domach.
-Wiesz może gdzie jest Zan? – zapytała w końcu Sometha.
-Pewnie wałęsa się po mieście albo próbuje szczęścia w grze w kości. Szczerze? Mało mnie to interesuje. Dopóki nie przekroczy progu tego domu wszystko będzie w porządku.
-Ty wciąż żywisz do niego urazę?
-Na moim miejscu też byś ją żywiła.
Blondynka nie odpowiedziała. Może gdyby nie była taka zmęczona to ciągnęłaby tą rozmowę dalej, ale czuła, że mogłaby zasnąć w takiej pozycji w jakiej się znajdowała.
-Pokój na górze wciąż wolny? – zapytała.
-Tak. – odpowiedziała Jade bawiąc się kosmykiem włosów.
Sometha słysząc odpowiedź odetchnęła z ulgą i skierowała się ku schodom. Weszła na piętro i do jednego z dwóch pokoi mieszczących się na nim. Z cichym stłumiła ziewnięcie i zdjęła ubranie. Z westchnieniem ulgi położyła się na łóżku i przykryła kocem. Zasnęła prawie od razu. Kiedy się obudziła był ranek. Przespała pół dnia i całą noc. Wciąż jednak brakowało jej kogoś do towarzystwa i wcale nie mowa tu o pogawędce. Przymknęła oczy starając się przywołać wspomnienie ostatniego razu. Wtedy poczuła na sobie czyiś wzrok. Otworzyła oczy i powędrowała wzrokiem w stronę okna. Ujrzała roześmianą gębę brata. Kobieta poczuła, że mimowolnie się rumieni.
-Mógłbyś chociaż poczekać, aż się ubiorę! – krzyknęła, żeby jej głos przebił się przez szybę.
Mogła sobie na to pozwolić, bo, o ile Jade nie zmieniła przyzwyczajeń, była w domu sama. Mężczyzna zszedł na dół. Sometha szybko się ubrała. Nie myślała nawet o posiłku. Najpierw musiała dowiedzieć się, dlaczego Zan chciał wejść do domu przez okno, a nie przez drzwi. Wyszła z pokoju i ruszyła po schodach na dół. Otworzyła drzwi wejściowe. Zan najpierw wetknął do środka głowę.
-Jade na pewno nie ma? – zapytał.
-Na pewno. – odpowiedziała Sometha –Możesz spokojnie wejść. – dodała.
Mężczyzna wszedł do domu zamykając za sobą drzwi. Rodzeństwo poszło na górę do pokoju Somethy.
-Zgadnij kto o mało co nie wybił mi szyby w oknie i powiedział, że wróciłaś. – powiedział Zan, gdy byli już na miejscu.
-Ja chyba tego ptaka własnoręcznie uduszę. – kobieta z rozmachem usiadła na łóżku, aż mebel skrzypnął –I mam uwierzyć, że przyszedłeś tylko po to, żeby się ze mną przywitać? – zaczęła drążyć temat.
-A co, to niezbyt wiarygodny scenariusz? – droczył się z nią mężczyzna –Dobra, wpadłem. – udał rezygnację widząc mordercze spojrzenie siostry -Kiedy tak szedłem, żeby grzecznie się z tobą przywitać. – przerwał na chwilę unikając uderzenia lecącym w jego stronę butem –Więc kiedy tak szedłem, żeby grzecznie się z tobą przywitać i przypadkiem natknąłem się na pewnego chłopaka. Tak się składa, że szukał ciebie. Przyznaj się, co mu naobiecywałaś?
-Nic. – odpowiedziała zdawkowo Sometha –Przyprowadziłeś go, prawda? – dodała zrezygnowanym tonem.
-Stoi na dole. – odparł Zan –Dowiedziałem się też… - nie zdołał dokończyć, gdyż Sometha niemrawym krokiem wyszła z pokoju.
Kobieta zeszła na dół i wyszła z domu. Rozejrzała się wokoło szukając w tłumie rudej czupryny. Nie naszukała się zbyt długo. Chłopak siedział na beczce przed czyimś domem. Praktycznie nikt nie zwracał na niego uwagi, raz bo raz ktoś obdarzał do krótkim spojrzeniem po czym szedł w swoją stronę. Sometha podeszła do niego.
-Nie każdy zadałby sobie tyle trudu, żeby mnie znaleźć. – powiedziała.
Chłopak spojrzał na nią.
-Nie było łatwo, bo nawet nie raczyłaś się przedstawić. – zauważył cierpko.
-Po prostu nie było okazji. – wzruszyła ramionami kobieta –Sometha. – dodała.
-Beleht. – chłopak uśmiechnął się lekko.
-Widzę, że zdążyłeś już poznać tę ofiarę losu, która jest moim bratem. – zauważyła Sometha wpatrując się w Zana, który właśnie do nich dołączył.
Kobieta stęknęła, kiedy łokieć brata wbił się w jej żebra. Chciała odpłacić się mu tym samym, ale mężczyzna odsunął się na bezpieczną odległość.
-Może oprowadzimy Belehta po mieście i okolicy? – zaproponował Zan.
-Z chęcią! – w głosie chłopaka zabrzmiał entuzjazm.
Po chwili szli już przez miasto, Zan z Belehtem na początku, a Sometha wlokąca się noga za nogą zaraz za nimi.
**********************************************************************************
Po godzinie spędzonej w mieście doszli nad rzekę. Stanęli na jej brzegu. Uwagę Belehta przykuła lina przywiązana do drzew po przeciwległych brzegach.
-Do czego ona służy? – zapytał.
Był ciekaw kto tym razem odpowie na pytanie.
-Używają jej przemytnicy. Najpierw spuszczają po niej bagaż na drugi brzeg, a potem sami przechodzą. – odpowiedziała Sometha –Z resztą, zaraz sami przejdziemy w taki sam sposób. – dodała –Możesz iść przodem jeśli chcesz. – wzruszyła ramionami.
Chłopak usłyszawszy to wlazł na drzewo i postawił jedną nogę na linie sprawdzając jej wytrzymałość. Następnie postawił na niej drugą nogę i ze zwinnością małpy zaczął iść do przodu. Starał się balansować ciałem w taki sposób, żeby nie spaść do wody. Parę minut później był już na drugim brzegu.
-Panie przodem. – powiedział Zan wykonując przy tym coś co miało być parodią dworskiego ukłonu.
Sometha prychnęła tylko i weszła na linę. Zdążyła dojść do połowy, gdy poczuła, że cały sznur kolebie się na boki. Obejrzała się za siebie. Jej brat doskonale bawił się kołysząc liną. Nagle kobieta poczuła, że traci oparcie pod nogami.
-Zan ty cholero! – wrzasnęła, po czym wylądowała w wodzie.
Gdy się wynurzyła, włosy zakrywały całą jej twarz. Odgarnęła je i zaczęła płynąć w stronę brzegu. Kiedy wygramoliła się na ląd, ze zdumieniem zauważyła, że Zan pokonał w tym czasie prawie całą długość sznura. Chcąc się na nim odegrać szarpnęła za linę. Mężczyzna zachwiał się, lecz nie spadł od razu. Sometha musiała szarpnąć kilka razy, żeby Zan z głośnym pluskiem wylądował w zimnej wodzie. Stało się to jednak zaraz przy brzegu, więc wystarczyło, że podciągnął się rękoma i już był na lądzie.
-Musiałaś? – jęknął żałośnie.
Kobieta nie odpowiedziała. Wtem Zan zaczął iść głębiej w las.
-Dokąd idziesz? – krzyknęła za nim siostra.
-Coś zjeść, a przypadkiem całkiem blisko znajduje się farma z sadem pełnym jabłek! – odkrzyknął mężczyzna.
Zaraz za nim popędził Beleht skuszony wizją soczystych owoców.
-To nie może się dobrze skończyć. – mruknęła pod nosem Sometha –Hej! Zaczekajcie! – krzyknęła widząc, że Beleht i Zan znikają powoli z jej pola widzenia.
Popędziła w ich kierunku i po paru minutach szli już razem.

Rozdział 3

Farma była blisko. Plan był banalnie prosty, wejść, zabrać tyle jabłek ile się da i jak najszybciej wyjść. Niby proste, ale wszystko może się zdarzyć, zwłaszcza gdy Zan ma pomysł.
Stanęli przy płocie przez chwilę patrząc na drzewa uginające się pod ciężarem owoców.
-To na pewno dobry pomysł? – Sometha spojrzała na brata z powątpiewaniem.
-Oczywiście, że tak. Stary skąpiec nawet nie zauważy, że ubyło mu kilka jabłek. – Zan tylko pokręcił głową –Beleht, zostaniesz tutaj. W razie czego krzycz. – zwrócił się do chłopca.
-Tak, bo ja zawsze muszę pilnować tyłów. – wymruczał chłopak patrząc jak rodzeństwo przechodzi przez płot.
Skierowaliby się od razu w stronę jabłoni, gdyby nie pewna przeszkoda. Był nią sporych rozmiarów śpiący pies. Ani jedno, ani drugie nie chciało ryzykować pogryzienia. Rodzeństwo ominęło zwierzę szerokim łukiem po czym poszło od razu do sadu. Najprostszym sposobem zdobycia owoców byłoby mocne potrząśnięcie drzewem, jednak wywołałoby to zbyt duży hałas. Bardziej pracochłonnym zadaniem było zrywanie pojedynczych jabłek. Niestety było to jedyne rozwiązanie.
-Jabłek mu się zachciało… – mruczała pod nosem Sometha jednocześnie obserwując brata.
Cała akcja trwała 10 minut. Teraz pozostało tylko jak najszybciej opuścić sad. Ten punkt wydawał się być najprostszy do zrealizowania.
-Nie za dużo? – krytyczne spojrzenie kobiety spoczęło na Zanie, którego głowę ledwo było widać zza górki jabłek, którą trzymał.
Zza owoców dobiegł niezidentyfikowany dźwięk, po czym piramidka niebezpiecznie się zachwiała. Mężczyzna jednak szedł dalej, chociaż nie widział zbyt wyraźnie drogi przed sobą. Nie było to bezpieczne, zwłaszcza gdy kradzione jabłka ograniczały mu widoczność. Sometha podążała zaraz za nim. Nagle Zan zahaczył nogą o kamień i prawie się przewrócił. Jabłka posypały się na ziemię. Kilka z nich spadło prosto na śpiącego psa. Ten obudził się i widząc intruzów poderwał się groźnie warcząc. Jedyne co pozostało rodzeństwu to uciekać najszybciej jak się da i modlić się, żeby pies ich nie dogonił. W pośpiechu dopadli płotu.
-Mówiłam, że wziąłeś za dużo. – syknęła Sometha przechodząc przez ogrodzenie.
-Trochę biegania ci nie zaszkodzi. – dla Zana ucieczka przed wściekłym psem była najwyraźniej doskonałą zabawą.
Minęli Belehta, który zaraz ruszył za nimi. Drzwi domu otworzyły się i stanął w nich farmer wymachujący widłami. Najwyraźniej zaalarmowało go szczekanie psa. Krzyczał coś za oddalającą się trójką. Oni jednak już go nie słyszeli. Zwolnili dopiero kiedy uznali, że są wystarczająco daleko. W ten sposób wylądowali nad jeziorem. Zan zatrzymał rozbawione spojrzenie na siostrze, która miała zamiar coś powiedzieć. I powiedziała.
-I co się tak patrzysz?
Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i przysiadł na pniu. Nie spuszczał wzroku z siostry. Beleht przypatrywał się im obojgu.
-Jak dzieci. – mruknął kręcą głową z politowaniem.
Chociaż jego oraz rodzeństwo dzieliła spora różnica wieku to czasem zachowywali się jakby byli nawet młodsi od niego. Zwłaszcza Zan choć Sometha nie była lepsza. Ta dwójka biła rekordy w dogryzaniu sobie. Chłopak wywrócił oczami słuchając wymiany zdań pomiędzy dwójką „dorosłych”.
-Spróbuj wziąć coś chociaż raz na poważnie. Mogłam przez ciebie stracić… - Zan skutecznie przerwał jej monolog krztusząc się ze śmiechu.
Beleht od razu zrozumiał o co chodzi i również zaczął się śmiać. Sometha przez chwilę stała tak i nic nierozumiejącym wzrokiem wpatrywała się w obu. W końcu dotarło do niej o co chodzi. Momentalnie zrobiła się czerwona jak burak co nie wróżyło niczego dobrego.
-Na to już chyba za późno. – Zan bezskutecznie próbował przestać się śmiać.
Kobieta przez chwilę stała w miejscu po czym odwróciła się w kierunku jeziora i szybkim krokiem zaczęła iść w jego stronę.
-Gdzie idziesz? – najwidoczniej atak wesołości minął, bo mężczyzna zdołał wstać w pieńka.
-Utopić się. – odpowiedziało mu gniewne warknięcie.
Zan ruszył za nią. Beleht wolał utrzymać bezpieczną odległość, gdyż zachowanie kobiety wydawało mu się podejrzane. Sometha weszła do wody, a jej brat za nią. Zwolniła. Pozwoliła, żeby ją dogonił. Potem wszystko potoczyło się szybko. Kobieta mocno popchnęła brata tak, że przewrócił się. Zan próbując złapać równowagę w ostatniej chwili chwycił ją za rękę. W rezultacie oboje wylądowali w wodzie. Na brzegu Beleht zataczał się ze śmiechu. Usiadł na piasku, żeby przypadkiem nie wpaść do wody. Tylko tego by brakowało. Po wyjściu z wody dwójka pechowców suszyła się do wieczora. Przy pomocy hubki i krzesiwa rozpalili małe ognisko. Nie musieli obawiać się, że w nocy coś wyjdzie z lasu otaczającego jezioro. Szansa na to była znikoma. Ostatnio ilość monstrów znacznie zmalała. Z resztą podobnie działo się z tymi magicznymi stworzeniami, które nie stanowiły zagrożenia dla ludzi. Jak gdyby ktoś chciał zdusić całą magię w Darelii.
Noc minęła spokojnie. Rankiem padło pytanie „Co będziemy jeść?”. Wspólnie podjęli decyzję o powrocie do miasta. Zajęło im to bite trzy godziny. Gdy stanęli przed domem Jade było już południe. Beleht jako pierwszy dopadł drzwi i wszedł do środka od razu kierując się do kuchni. Sometha również miała zamiar wejść, lecz przystanęła z nogą za progiem widząc, że Zan nerwowo rozgląda się wokół.
-Wchodź. – powiedziała.
-Ale Jade na pewno nie ma? – Zan wciąż nie był pewny czy powinien wchodzić.
-Na pewno. – kobieta uśmiechnęła się lekko.
Weszli oboje. Od razu skierowali się do niewielkiej kuchni. Beleht zdążył już zrobić sobie chleba ze smalcem.
-Zróbcie sobie sami, nie będę robił za kucharza. – powiedział zapobiegawczo do rodzeństwa.
Wziął jedzenie i wyniósł się do pokoju na górze, żeby mieć pewność, że chleb jakimś magicznym sposobem nie zniknie z talerza. Jedzenie przerwało mu natarczywe stukanie w okno. „Ta szyba w końcu nie wytrzyma” przeszło Belehtowi przez myśl. Chłopak podszedł do okna. Po drugiej stronie kruk pracowicie stukał dziobem w szybę. Nie zauważył, gdy okno zostało otwarte i z impetem wpadł do środka lądując na podłodze.
-Bawisz się w dzięcioła? – zapytał Beleht.
Ptak, zanim odpowiedział, usadowił się wygodnie na jego głowie.
-Gdybym bawił się w dzięcioła, to raczej nie wybrałbym na cel szyby. Za dużo z nią kłopotu. – zakrakał.
-To po co przyleciałeś? I dlaczego ciągle siadasz mi na głowie? – powiedział Beleht usilnie próbując strącić z głowy kruka.
Ptak jednak tak głupi nie był i zaczął machać skrzydłami, żeby utrzymać równowagę. Przy okazji kilka razy przejechał chłopakowi piórami po twarzy.
-Bo mam sprawę. Co do tego gdzie siadam, to akurat na twojej głowie jest mi bardzo wygodnie. Nie muszę się bać, że gdzieś wpadniesz, przewrócisz się, albo cię zabiją. Nie to co ta dwójka na dole. – brzmiała odpowiedź.
-Jednak wolałbym, żebyś chociaż raz dla odmiany usiadł na kimś innym. I przestań się tak wiercić! – nie ustępował chłopak –Nie mam zamiaru później wydłubywać sobie piór z włosów. – dodał.
-Wypraszam sobie! Wcale nie gubię piór! – to powiedziawszy kruk dziobnął Belehta w głowę.
-Au! Za co to? – chłopak zrobił zbolałą minę.
-Za zniewagę! – ptak poderwał się do lotu widząc, że przez jakiś czas nie będzie bezpiecznym rozwiązaniem siedzieć w tym miejscu.
Zrobił jedno okrążenie po czym przysiadł na szafie. Tutaj nikt nie mógł go dosięgnąć.
-Otworzysz mi drzwi? Bo chciałbym zlecieć na dół. – zaczął ostrożnie.
-Sam sobie otwórz. Wiem, że potrafisz. – prychnął Beleht rozcierając bolące miejsce.
Kruk burcząc coś zleciał z szafy i przysiadł na klamce, która pod jego ciężarem opadła na dół. Ciągnął za nią tak długo, aż powstała szczelina, przez którą mógł swobodnie przelecieć. Przysiadł jednak na poręczy schodów słysząc jak otwierają się drzwi wejściowe.
Tymczasem w kuchni Zan podskoczył na dźwięk otwieranych drzwi. Odruchowo rozejrzał się za kryjówką, lecz nie znalazł żadnej. Pędem ruszył do drzwi w nadziei, że jakoś uda mu się uniknąć Jade. Niestety wpadł prosto na nią. Odsunął się, chcąc przecisnąć się do drzwi wejściowych.
-Ja już wychodziłem. – powiedział z głupią miną.
-Nie, wcale nie wychodziłeś. – Jade chwyciła go za kołnierz i odciągnęła od drzwi, które zaraz zamknęła.
-Pomocy. – pisnął Zan zupełnie nie swoim głosem.
Zaczął gorączkowo rozglądać się wokoło szukając kogoś kto mógłby mu pomóc. Na Somethę raczej nie mógł liczyć, Beleht był na górze, a nikogo innego w domu nie było. Nie miał nawet nadziei, że Jade się nad nim zlituje.
-Trzeba było iść do domu. – jęknął.
-Oj trzeba, trzeba. – Jade zaciągnęła go do kuchni i posadziła na krześle.
Mężczyzna odruchowo spojrzał na okno. Niestety było zamknięte. Jakoś nie zanosiło się, że płomiennowłosa medyczka odpuści. Zan zawiesił wzrok na patelni, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w ręce Jade.
-Po co tu przylazłeś? – zapytała kobieta machając mu nią przed nosem.
Mężczyzna odruchowo próbował się cofnąć, przez co krzesło niebezpiecznie przechyliło się do tyłu, prawie natychmiast powracając do pierwotnej pozycji.
-Jej się zapytaj. – wskazał ruchem głowy na Somethę.
Ta tylko wzruszyła ramionami.
-Wiedziałeś, że nie możesz wchodzić. – powiedziała obojętnie.
Zan zgromił ją wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogło zabijać to jego siostra właśnie padłaby trupem. Nagle patelnia świsnęła niebezpiecznie blisko jego nosa.
-Mam przynajmniej nadzieję, że nie ruszałeś nic z szafek? – zapytała Jade intensywnie się w niego wpatrując.
Mężczyzna nerwowo poruszył się na krześle. Całkiem niedawno zjadł prawie cały słoik miodu, który znalazł w jednej z szafek.
-Eee.. Ja… No… - zupełnie nie mógł się wysłowić.
Kruk, który jak dotąd siedział na poręczy schodów zlazł na podłogę i poszedł do kuchni. Wystartował dopiero z progu, przeleciał nad głową Jade i usiadł na patelni.
-A nie mogłabyś mu odpuścić? – zapytał przekrzywiając nieco łepek w prawą stronę.
Kobieta zaskoczona nagłym pojawieniem się ptaka mocno machnęła patelnią. Zupełnie na to nie przygotowany kruk poleciał prosto do otwartej szafki. Kiedy wpadł na półkę, drzwiczki zamknęły się za nim poruszone impetem uderzenia.
-Narwana babo, jeśli złamałaś mi skrzydło to... to… - rozległo się gniewne krakanie –Mógłby ktoś łaskawie otworzyć te drzwiczki? – zakrakał ptak ponownie po chwili ciszy.
Do szafki podeszła Sometha, która przez cały czas stała pod ścianą z założonymi rękoma. Otworzyła drzwiczki po czym odsunęła się niemal od razu, żeby rozwścieczony kruk przypadkiem nie wpadł na nią. Ptaszysko poleciało wprost na parapet, gdzie usiadło.
-Zachowujecie się jak rozwydrzone bachory! – zakrakał łopocząc skrzydłami –Ty – tu spojrzał na Zana –powinieneś znaleźć w końcu żonę albo po prostu wrócić tam skąd przyszedłeś. A ty – zwrócił się do Jade –odłóż wreszcie tą patelnię bo jeszcze komuś krzywdę zrobisz! – dokończył.
Spojrzał jeszcze na Somethę.
-A ty po prostu przestań udawać świętą, bo masz za uszami najwięcej ze wszystkich przebywających w tym domu. – dodał.
Ta tylko wzruszyła ramionami. Bo co miała odpowiedzieć? Kruk jak zawsze trafił w sedno. Potem rozległo się skrzypienie schodów. Beleht zszedł powoli na dół niosąc pusty talerz. Pilnie przyglądając się wszystkim odłożył naczynie na blat. Ptak chyba zupełnie stracił cierpliwość.
-Ty, wynoś się z domu! – wrzasnął na Zana –A cała reszta marsz do pokoi! – dodał.
Cóż mieli zrobić? Zan odetchnąwszy z ulgą szybko się ulotnił, a pozostała trójka po prostu poszła po schodach na górę. Rozległo się teatralne trzaśnięcie drzwiami. Jade najwyraźniej nie miała pomysłu jak inaczej wyrazić swoje niezadowolenie. W całym domu zaległa błoga cisza. „W końcu” pomyślał kruk „Z tego wszystkiego zapomniałem przekazać wiadomość” przypomniał sobie „Ale co się odwlecze to nie uciecze”.

Korona Darelii


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sometha dnia Pon 17:20, 16 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:40, 22 Lut 2015    Temat postu:

Korona Darelii

Wstęp
Minęło 17 lat odkąd Darelia wyzbyła się samozwańczego władcy, a na tronie zasiadł prawowity następca. Mieszkańcy szybko zapomnieli o wydarzeniach, które rozegrały się w Amonis i powrócili do swoich zajęć. Życie toczyło się dawnym torem. Nie zapomnieli tylko ci, których te wydarzenia bezpośrednio dotyczyły oraz kronikarze opisujący losy kraju. Czasem bowiem wystarczą chęci, aby zmienić bieg historii, a zło nigdy nie śpi i planuje zemstę…

Rozdział I

Plac targowy był pełen ludzi. Kupcy zachwalali swoje towary na wszelkie możliwe sposoby. Nikt nie zwracał uwagi na czarnowłosą dziewczynę krążącą po nim bez celu. Ona jednak co chwila uważnie się rozglądała. W pewnym momencie skręciła w zaułek. Tam dokładnie obejrzała swoje dłonie. Wciąż były na nich ślady krwi, niedobrze… Z prawej ręki zsunęła się lekka, srebrna bransoletka. Była zupełnie pozbawiona wszelkich zdobień, ot, kawałek srebra wygięty w okrąg. Przez zgiełk kupujących przebiły się dwa męskie głosy. Dziewczyna wstrzymała oddech i nasłuchiwała.
-Przecież tędy szła, sam mówiłeś! – jeden z mężczyzn był młody.
-Przestań się drzeć. – drugi mężczyzna mówił spokojne.
Byli blisko, zbyt blisko. Czarnowłosa nie miała szans, żeby niepostrzeżenie wymknąć się z zaułka. Spojrzała przelotnie na mur oddzielający jedną ślepą uliczkę od drugiej. Może udałoby się jej wspiąć… Podeszła do niego i chwyciła wystających cegieł. Oparcia dla stóp nie musiała długo szukać. Po chwili była już na górze. Odwróciła się w tej samej chwili kiedy dwaj strażnicy wpadli w uliczkę. Starszy miał długie wąsy, a młodszy… nie był dużo starszy od niej. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z ich strony zeskoczyła z muru po drugiej stronie. Puściła się biegiem przed siebie. Zatrzymała się dopiero dwie ulice dalej. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie podniosła bransoletki. Przygryzła wargę. Jeśli tam wróci, to najpewniej ją złapią i skończy w miejskim loszku. Jednak z drugiej strony może ich tam już nie być. Przecież ganiali za nią przez pół miasta. W końcu zdecydowała się poczekać do nocy.

~*~*~
Czas do zmroku dziewczyna spędziła włócząc się po mieście. Kiedy ludzie powoli zaczęli wracać do domów ruszyła w stronę placu targowego. Jej plan wydawał się być prosty. Wrócić do zaułku, zabrać bransoletkę i czym prędzej zniknąć. Wykonanie mogło być trudniejsze. Kiedy weszła na plac było cicho, zdecydowanie za cicho. Dopiero teraz miała okazję w spokoju przyjrzeć się całemu targowi, który teraz opustoszał. Był to wielki plac. Chodnik był brukowany. Trzeba było przyznać, że było tu trudno się przewrócić. Ludzie mówili, że robotnicy układając bruk na chodnik, bardziej się postarali niż przy reszcie ulic. Na samym środku stała fontanna. Woda wytryskała z otwartego pyska jakiegoś mitycznego stwora. Dziewczyna nie wiedziała jakiego. W końcu stwierdziła, że trzeba działać i ostrożnie zajrzała do zaułka. Bransoletka wciąż leżała tam gdzie jej upadła. Pewna, że już nic nie powinno się stać, podeszła do błyskotki. Błąd. Cios w plecy był precyzyjnie wymierzony. Upadła i zanim zdążyła zareagować dostała w głowę.
~*~*~
Nie wiedziała ile czasu minęło. Nawet teraz widziała wszystko jakby zza mgły. Dwóch strażników wlokło ją korytarzem lochu. Stanęli przed jedną z cel. Wąsaty wyciągnął klucz i otworzył drzwi.
-Przyprowadziliśmy ci koleżankę – huknął jak gdyby osoba siedząca w środku niedosłyszała.
Po chwili dziewczyna leżała na posadzce. Dłuższą chwilę zajęło jej podniesienie się do pozycji siedzącej. Bolała ją głowa, bolały ją plecy. Jakimś cudem udało się jej oprzeć o ścianę kosztem jak najmniejszego bólu. Usłyszała jak drzwi celi się zamykają. Zbyt szybko nie wyjdzie. Ale nie była tu sama. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej oczy przywykły już do panującego tu półmroku i zobaczyła dwie prycze. Jedna z nich była zajęta. Leżał na niej chłopak, na oko w jej wieku. Już od początku widać było, że nie jest człowiekiem. Już po samych jego oczach można by to stwierdzić. Miały nienaturalny, jadowicie żółty kolor. Szara cera, platynowe włosy. Był drowem. Czarnowłosa stwierdziła, że zupełnie ją ignoruje. Nie mógł przecież nie zauważyć, że tu była. Bo przybyła z hukiem, dosłownie. Dziewczyna podkurczyła nogi. Jeszcze raz obiegła wzrokiem całą celę. Oprócz pryczy znajdował się tu też parawan oraz wiadro, w kącie leżał siennik. I właśnie do niego się poczołgała. Na szczęście nie musiała przemierzyć całego pomieszczenia, które i tak było małe. Kiedy tylko udało się jej dostać do celu zwinęła się w kłębek. Później jak przez mgłę słyszała głos. Współwięzień coś do niej mówił, a ona nic nie mogła zrozumieć. A może po prostu nie chciała zrozumieć? Zamknęła oczy i prawie natychmiast zasnęła.
~*~*~
Co ją obudziło? Nawet nie wiedziała. Ważne było to, że znów utrzymywała kontakt ze światem zewnętrznym. Gdzieś na korytarzu wybuchła awantura. Dopiero po jakimś czasie pośród zgiełku dało się słyszeć jeden wyróżniający się głos.
„Oho, komendant wrócił z posterunku” od razu przyszło jej na myśl.
Hałas powoli cichnął, aż loszek znów pogrążył się w ciszy i spokoju. Dziewczyna spojrzała na drowa. Tym razem chłopak siedział i bawił się włosami. Dobrze by było, gdyby ona też znalazła sobie jakieś zajęcie. Nie wiadomo ile będzie tu siedzieć. Na razie jednak próbowała nie zwracać uwagi na kłujący ból w okolicach potylicy. Przejechała lekko dłonią po bolącym miejscu. Skrzywiła się lekko czując pod palcami skrzep krwi i cofnęła rękę. Przy okazji poczuła przejmujący chłód. Szczelniej owinęła się cienkim płaszczem, który miała na sobie. Cisza panująca w celi powoli zaczęła ją przytłaczać. Zaczęła żałować, że wcześniej nie zachowała dostatecznej jasności umysłu, aby zrozumieć co mówił do niej elf. Westchnęła cicho. Jej towarzysz chyba nie odczuwał potrzeby rozmowy, za to ona prędzej czy później będzie musiała się odezwać, bo inaczej po prostu zwariuje. Jej wzrok padł na małe, zakratowane okienko.
„To już dzień?” zdziwiła się.
Nie wiedziała, że tak długo była nieprzytomna. Chłodny powiew wiatru wpadł do celi. Dziewczyna zadrżała. Gdyby lepiej przemyślała swoje działanie, może uniknęłaby przymusowego pobytu w lochu, ale co się stało to się nie odstanie. W najlepszym wypadku tylko się przeziębi, a w najgorszym… cóż, to zależy jak komendant rozpatrzy jej sprawę. Tym razem było gorzej niż wcześniej. Dużo gorzej…

Jeszcze tylko kilka kroków i już! Nie ma to jak używanie okna w zastępstwie za drzwi.
„Może Jade się nie zorientuje…” pomyślała dziewczyna cicho zamykając okno.
Od kilku dni szlajała się po mieście, mając dosyć towarzystwa swojej opiekunki. W domu pojawiała się tylko po to, aby ukryć zarobione na ulicy pieniądze. Przechodząc obok lustra dziewczyna odruchowo spojrzała w nie i skrzywiła się. Nie wyglądała zbyt zachęcająco. Włosy miała potargane, a sukienka sięgająca jej do połowy uda miała naderwane rękawy. Cóż, jej ostatni klient był nieco… narwany. Stwierdziła, że wypadałoby się przebrać. Podeszła do szafy i otworzyła ją. Przez chwilę wpatrywała się w rządek ubrań zastanawiając się co wybrać. W końcu wyciągnęła szarą, lnianą bluzkę, wygodnie spodnie oraz zielony płaszcz. Kiedy już się przebrała podeszła do łóżka i kucnęła. Sięgnęła pod nie i wyciągnęła małe pudełko. Otworzyła je i przeliczyła znajdujące się w nim pieniądze. Stwierdziła, że powinno jej wystarczyć na samodzielne życie, przynajmniej przez najbliższy rok. Potem zobaczy się co dalej. Wzięła pieniądze i schowała je do kieszeni po wewnętrznej stronie płaszcza. Wyszła tak samo jak weszła, oknem. Rozejrzała się po ulicy. Nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, więc ruszyła przed siebie. Szła ze spuszczoną głową, zawsze istniała szansa, że ktoś ją rozpozna, a zwłaszcza ktoś płci przeciwnej. W głowie opracowywała plan.
„Do stajni, do bramy, a potem byle jak najdalej stąd.”
Przerwała rozmyślania, kiedy poczuła, jak ktoś mocno chwyta ją za ramię.
-Och, Izka nie w domu? Nie powinnaś włóczyć się po porządnych dzielnicach. Jeszcze dzieci wystraszysz.
Alkohol, alkohol, alkohol i jeszcze raz alkohol. Jego zapach można było wyczuć od mężczyzny na kilometr.
-Kto jak kto, ale ty na straszeniu dzieci znasz się o niebo lepiej ode mnie – syknęła dziewczyna odwracając się.
Stał przed nią, wyższy o głowę, niedbale ubrany. Ciemno brązowe włosy jak zwykle w nieładzie. Widziała jak mocniej zacisnął szczęki. Zdenerwowała go.
-Chcesz czegoś konkretnego? Bo, jeśli nie zauważyłeś, spieszę się. – kontynuowała.
-Dobrze wiesz czego chcę.
-Nie bądź śmieszny! Wzięłam tyle, ile mi się należało i ani grosza więcej.
Wcale nie zamierzała go denerwować! Jakoś tak samo wyszło.
-Zawsze możesz spłacić to… w inny sposób.
Dziewczyna poczuła, że dłoń mężczyzny mocniej zaciska się na jej ramieniu. Odruchowo położyła dłoń na rękojeści sztyletu, ukrytego pod połami płaszcza.
-Puść mnie. Naprawdę nie mam ochoty robić ci krzywdy – powiedziała.
Teoretycznie nigdy nie chciała nikogo krzywdzić, ale zawsze wychodziło inaczej. Pacyfistka od siedmiu boleści…
-Próbujesz mi grozić? Takie rzeczy na mnie nie działają – odpowiedział mężczyzna.
Zbliżył się do niej. Czarnowłosa zadziałała machinalnie. Wyciągnęła nóż i cięła na oślep. Usłyszała krzyk i poczuła, że uścisk na ramieniu zelżał. Wykorzystała to. Odskoczyła na bezpieczną odległość. Dopiero teraz mogła dostrzec w co trafiła. Mężczyzna trzymał rękę przyciśniętą do lewego policzka. Rana biegła niebezpiecznie blisko oka. Centymetr wyżej i mógłby się z nim pożegnać. Dziewczyna nie traciła czasu na przyglądanie się swojemu dziełu. Zaczęła biec odprowadzana gradem przekleństw i wystraszonymi spojrzeniami ludzi.


Z zamyślenia wyrwał ją zgrzyt klucza w zamku. Odwróciła głowę ku drzwiom. Uchyliły się, wpuszczając do celi smugę migotliwego światła. W drzwiach stanął lekko otyły mężczyzna.
-Szczęście się do was uśmiechnęło. – zarechotał –Wyłazić! – huknął widząc brak reakcji ze strony więźniów.
Pierwszy wstał drow, co dziewczyna skwitowała prychnięciem. „Łamiemy stereotypy?” mówiło spojrzenie, którym go obdarowała, przechodząc obok. Tak, była bezczelna. Może, gdyby wychowywaliby ją rodzice, byłaby inna. Niestety jej życie potoczyło się inaczej. Strażnik zaprowadził ich do przestronnej sali i kazał ustawić się w szeregu, jak reszta więźniów. Czarnowłosa powiodła wzrokiem po „towarzyszach niedoli”. Ludzie, elfy i krasnoludy. Złodzieje, mordercy i oszuści. Bogaci i biedni. Wszyscy stali w jednym rzędzie. Tutaj panowało równouprawnienie, co niektórym się nie podobało. Odwrócony twarzą do tej zgrai, stał komendant. Był to wysoki, barczysty mężczyzna o lisim wyrazie twarzy, ciemnych włosach i kilkudniowym zaroście, znany ze swojego zamiłowania do hazardu.
-Pewnie domyślacie się, że nie kazałem was tu przyprowadzić bez powodu. – jego niski głos odbił się od ścian Sali –Słusznie się domyślacie. Zapewne większość z was słyszała o klejnotach koronnych, ukrytych głęboko w sercu gór. Otóż, potrzeba kogoś, kto by je stamtąd wydobył i zwrócił królowi, aby mogła się odbyć prawomocna koronacja. – kontynuował.
-To szaleństwo! Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuści się w góry! Nie, kiedy mieszkają tam Bestie! – wykrzyknął ktoś z tłumu.
-Nie zapominajmy, że to w połowie ludzie. Uznają władzę królewską i nie zaatakują nikogo, kto wejdzie na ich terytorium z woli króla. – ciągnął niezrażony komendant.
-Myślisz, że jesteśmy tacy głupi!? Że skoro mamy do wyboru gnicie w lochu i samobójczą wyprawę, to wybierzemy to drugie? Wolę tkwić tu do końca życia, niż umrzeć przedwcześnie. No, co się tak gapisz!? Na pewno wiesz, ilu śmiałków już stamtąd nie wróciło – odezwał się jeden z krasnoludów.
Czarnowłosa zamyśliła się. Może by spróbować? Może akurat jej by się udało? Przy okazji opuściłaby miasto.
-Ja pójdę. – odezwały się w tym samym momencie dwa głosy.
Dziewczyna spojrzała zaskoczona na mrocznego elfa. Wydawał się tak samo zdumiony jak ona. „Cóż, to trochę komplikuje moje plany” pomyślała. Reszta więźniów spojrzała na nich jak na parę wariatów.
-Jednak znaleźli się chętni – powiedział komendant, wyraźnie zadowolony, że sam nie musiał wybierać wśród więźniów.
Godzinę później „odważne dzieciaki”, jak określił tę dwójkę komendant, stały przed bramą, nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić. Otrzymali konie i niezbędny ekwipunek.
-Wypadałoby się poznać. Jestem Kirito. – pierwszy odezwał się elf, wyciągając rękę w kierunku dziewczyny.
-Izera – odpowiedziała czarnowłosa.
Nie uścisnęła wyciągniętej dłoni. Drow w końcu ją cofnął.
-Będziesz się tak boczyć cały czas, czy tylko do końca dnia? – zagadnął.
Izera prychnęła i wsiadła na przydzielonego jej wierzchowca. Była to śnieżnobiała klacz, o długiej, lekko falowanej grzywie. Chłopak najwyraźniej zrezygnował z nawiązania kontaktu, bo dosiadł skarogniadego ogiera i ruszył stępa. Dziewczyna jechała za nim, utrzymując pewną odległość. Podróż się rozpoczęła.
____________________________________________________________________
Ktoś? Coś?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sometha dnia Nie 21:41, 22 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:57, 22 Mar 2015    Temat postu:

Mam dylemat, wrzucić coś?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nerezza
VIP



Dołączył: 06 Gru 2014
Posty: 85034
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:39, 22 Mar 2015    Temat postu:

Tak Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:48, 22 Mar 2015    Temat postu:

Rozdział II

Rozdział II
Yamis krążył bez celu po swojej komnacie. „Co mnie tu jeszcze trzyma?” zastanawiał się. Krok w krok, jak cień, podążała za nim czarno biała kotka, wpatrując się w niego zielonymi ślepkami. Demon usiadł na krześle.
-Jeszcze nie zwiałaś? – odezwał się do niej.
Zwierzątko jak gdyby nigdy nic wskoczyło na jego kolana i zamruczało. Mężczyzna pogłaskał kotkę i westchnął. Naprawdę dziwił się, że jeszcze nie uciekła. Z reguły zwierzęta unikały go jak ognia. Widocznie trafił na jeden z niewielu wyjątków. W pewnym momencie ktoś bez pukania otworzył drzwi. Tylko jedna osoba mogła sobie na to pozwolić. Wzrok demona padł na sylwetkę młodego władcy.
-Beleht, daj żyć! – jęknął – Miałem ciężką noc i, wbrew pozorom, też muszę się wyspać. – dodał.
-Nawet nie zdążyłem powiedzieć o co chodzi – mruknął Beleht zamykając za sobą drzwi.
-Niech zgadnę, szlachta znów doczepiła się do tego, że nie zostałeś koronowany – westchnął Yamis.
-To aż takie oczywiste? – zapytał młody król stając przed nim.
Wzrok jego doradcy był wystarczającą odpowiedzią.
-Gdybyś znalazł kogoś wystarczająco kompetentnego na moje miejsce, sam wybrałbym się po koronę. Tylko jest ten problem, że teraz nikogo takiego nie znajdziesz – westchnął demon.
Teoretycznie znał jedną osobę, która mogłaby go zastąpić. Był tylko jeden problem, ta osoba za nic nie da się do tego przekonać. Podczas rozmowy Yamis przestał głaskać kotkę, wciąż leżącą na jego kolanach. Zwierzątko fuknęło obrażone, zeskoczyło na podłogę i powędrowało na drugi koniec komnaty.
~*~*~
-Pięknie! Nie minął nawet jeden dzień, a my już się zgubiliśmy! – Izera z rozmachem usiadła pod jednym z drzew.
-Skoro jesteś taka mądra, to może sama prowadź – warknął elf walcząc z mapą.
Utkwili gdzieś po środku lasu, z którego nie mogli się wydostać już od ładnych paru godzin.
-Daj mi to – westchnęła dziewczyna bezceremonialne wyrywając mapę z rąk chłopaka.
Nie zwróciwszy nawet uwagi na urażone spojrzenie, jakie jej posłał, zaczęła wpatrywać się w mapę.
-W las skręciliśmy tutaj. – pokazała palcem miejsce na mapie –Tylko dlatego, że wielki ekspert stwierdził, że szybciej będzie jechać przez las, niż kluczyć drogami. – dodała.
-Będziesz mnie tak dalej obrażała, czy spróbujesz nas stąd wyprowadzić? – westchnął Kirito, opierając się o drzewo znajdujące się w znacznej odległości od dziewczyny.
-Co się tak ode mnie odsuwasz? Parszywa jestem, czy jak? – zapytała oburzona Izera odrywając na chwilę wzrok od mapy.
Chłopak wzruszył ramionami.
-Cały czas dawałaś mi do zrozumienia, że przeszkadza ci moje towarzystwo. – stwierdził.
Czarnowłosa prychnęła. Oj, może trochę przesadzała, obecność drowa AŻ tak jej nie przeszkadzała. W sumie, to nie było źle… dopóki się nie odzywał. Prawda była taka, że oboje strasznie działali sobie na nerwy. Jeszcze trochę i wzorem bohaterów opowiadań dla dzieci podzielą mapę na pół, po czym odejdą każde w swoją stronę. Powoli zaczynało się ściemniać.
-Chyba będziemy musieli tu przenocować – westchnął mroczny z rezygnacją.
-To idź poszukać jakiegoś chrustu na ognisko. – poleciła Izera.
-Jesteś bezczelna, wiesz? – mruknął chłopak.
-Oj, no wiem. Mówisz mi to już któryś raz. – dziewczyna uśmiechnęła się słodko.
Elf wywrócił oczami i w końcu poszedł poszukać drewna.
-Tylko zbieraj gałęzie leżące na ziemi! – krzyknęła za nim czarnowłosa.
„No, to teraz czas sprawdzić, gdzie tak naprawdę jesteśmy” pomyślała.
Dawno nie zmieniała postaci, w mieście nie było to jej do niczego potrzebne. Upewniwszy się, że Kirita nie ma zbyt blisko, zmieniła się w sowę. Musiała odczekać chwilę, żeby przyzwyczaić się do ptasiego ciała. Po kilku minutach rozwinęła skrzydła i wzbiła się w górę. Wzleciała wysoko ponad korony drzew. Ogarnęła wzrokiem najbliższą okolicę.
„A jednak miał rację” pomyślała z niedowierzaniem.
Całkiem niedaleko las się kończył i rozpoczynał się gościniec. Skrócili sobie drogę o kilka dni.
„Może jednak jego towarzystwo będzie przydatne?”
Z tej wysokości widziała wiele. Las budził się do życia. Nocne stworzenia powoli opuszczały swoje kryjówki. W pewnym momencie zauważyła swojego towarzysza przedzierającego się przez las z naręczem chrustu. Naszła ją straszna ochota na przestraszenie elfa. Poleciała w jego kierunku i gdy była centralnie nad nim, zapikowała w dół z głośnym pohukiwaniem. W ostatniej chwili wyrównała lot i przeleciała tuż nad głową drowa. Ten podskoczył gubiąc przy tym kilka gałązek. Wymruczał pod nosem kilka przekleństw. Izera zadowolona z siebie, poleciała w kierunku obozu.
~*~*~
Kirito mógłby przysiąc, że słyszał śmiech, kiedy patrzył na oddalającą się sowę.
„Zdecydowanie już za długo siedzę w tym lesie” pomyślał podnosząc gałęzie, które wcześniej upuścił.
Stwierdziwszy, że nazbierał już dość chrustu na porządne ognisko, ruszył w kierunku obozu. Zastał Izerę przywiązującą konie do zwalonego pnia.
-Co tak długo? – burknęła, odwracając się w jego kierunku –A może coś cię zatrzymało? – zapytała niewinnie.
-Spróbuj połazić po lesie w nocy, to zobaczymy, czy tak szybko wrócisz. – mruknął elf układając z gałęzi stos.
Po kilku minutach ogień oświetlał najbliższe drzewa.
-Jutro ruszymy na północ. – mruknęła Izera otulając się płaszczem.
Kirito spojrzał na nią uważnie.
-Skąd wiesz, czy nie wejdziemy dalej w las? – zapytał.
-Nie wiem. Po prostu mam przeczucie. – odpowiedziała dziewczyna.
-Wspaniale… - burknął elf odwracając się do niej tyłem.
Nie znosił polegać na czyiś przeczuciach, wolał znać konkretną odpowiedź.
~*~*~
Nemeyeth szła powoli korytarzem pałacyku. Po co tu przyszła? Chciała porozmawiać, z kimkolwiek. W tym przypadku nawet Wysłanniczka Śmierci wydawała się być dobrą towarzyszką. Anielica podeszła do odpowiednich drzwi. Przez chwilę stała przed nimi, wahając się. W końcu zapukała i prawie od razu nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły i weszła do środka.
-Kogo diabli niosą? – usłyszała niezbyt przyjazny, kobiecy głos.
Nimue siedziała przy biurku, próbując okiełznać górę papierów, która powoli zaczynała wymykać się spod kontroli. Gdyby ktoś widział Wysłanniczkę po raz pierwszy, stwierdziłby, że jest urodziwą kobietą. Pierwszym na co padał wzrok były oczy anielicy. Duże, zielone, z kocimi źrenicami. Do tego dochodziły ostre rysy twarzy, karminowe usta i czarne włosy. Sylwetki Nimue mogłaby pozazdrościć niejedna anielica, a co dopiero ziemianka. Całości dopełniały rozłożyste skrzydła, z których jedno było kruczo czarne, a drugie śnieżnobiałe. Jednak czar pryskał, kiedy tylko Wysłanniczka się odezwała.
-A, to ty. – mruknęła patrząc na Nemeyeth z ukosa –Czego chcesz? – zapytała na raz.
-Porozmawiać. – odparła młoda anielica podchodząc do różnoskrzydłej.
Przy okazji lekko poruszyła skrzydłami.
-Nie machaj mi tu! – warknęła Nimue, łapiąc uciekające papiery.
-Wzięłaś się za papierkową robotę? – Nem nie mogła ukryć zdziwienia.
-Ktoś musiał. – westchnęła Wysłanniczka odkładając kartki na stosik –Ale… mogłabyś mi pomóc? – spojrzała uważnie na towarzyszkę.
Meyeth odsunęła się lekko.
-O nie, do papierów mnie nie zagonisz! – stwierdziła.
-To w takim razie zanieś to Gabrielowi. – mruknęła Wysłanniczka wciskając jej plik kartek –No, nie patrz tak na mnie. Ciągle narzekasz, że nie masz zajęcia, to teraz już masz! – stwierdziła.
-Nie koniecznie o takie zajęcie mi chodziło – burknęła Nemeyeth, biorąc kartki.
-Pamiętaj, papiery czekają! – rzuciła jej na odchodne Nimue.
~*~*~
-Widzisz!? Mówiłam, że stąd wyjdziemy! – wykrzyknęła Izera.
-A ja wciąż jestem ciekaw, skąd ty to wiedziałaś – mruknął Kirito wlokąc się za dziewczyną.
-Kobieca intuicja. – czarnowłosa uśmiechnęła się słodko.
Nie chciała poruszać tego tematu, wciąż nie wiedziała, czy mrocznemu można zaufać. Istniała również maleńka szansa, że elf zwyczajnie by się wystraszył i zwiał.
Dziewczyna popuściła wodze, dając klaczy trochę więcej swobody. Wypadałoby ją jakoś nazwać. Pierwszym imieniem, które przyszło jej na myśl, było Zefir. Jakoś nie przeszkadzało jej, że to imię pasuje do ogiera.
-Będziesz się nazywała Zefir – szepnęła do końskiego ucha.
Siwka parsknęła, jakby się zgadzając. Izera zignorowała Kirita, który patrzył na nią jak na wariatkę. Powoli zaczynała przyzwyczajać się do jego towarzystwa.
-Nie sądzisz, że jedziemy zbyt blisko granicy? – zapytała naraz.
-A co, boisz się, że nas napadną? – elf najwyraźniej miał gdzieś dzikie bandy przekraczające nielegalnie granicę i palące okoliczne wioski.
-Nigdy nie wiadomo, co się może stać. – dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Takie gdybanie to tylko strata czasu.
-Ale zawsze trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. I to nie ma nic wspólnego z gdybaniem!
-Lepiej przestań, bo wykraczesz.
Zamilkli na chwilę. Izera wsłuchiwała się w tę ciszę, raz po raz mąconą przez ptasi śpiew. Słońce ogrzewało bok i część jej pleców. Miła odmiana po wiecznie pochmurnym mieście. Pierwszy odezwał się Kirito:
-Powiedz mi, ale tak szczerze, po co zgłosiłaś się do udziału w tej wyprawie?
Dziewczyna milczała jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
-Chciałam się stamtąd wyrwać, zostawić wszystko za sobą i przy okazji zobaczyć kawałek świata poza murami miasta – odpowiedziała w końcu.
-A rodzina? Nie będą się…
-Nie – przerwała elfowi w połowie zdania –Ojciec ma gdzieś to, co robię. Zapewne nie zainteresuje się moim zniknięciem. – dodała.
-A matka? – chłopak nie ustępował.
Odpowiedziało mu milczenie. Elf westchnął.
-Teraz znowu będziesz milczeć przez jakąś godzinę? – zapytał.
Czarnowłosa spojrzała na niego z zawadiackim uśmieszkiem.
-Tym razem nie. Chcę poznać twoje motywy – powiedziała.
Drow wzruszył ramionami.
-Po prostu nie mam już nic do stracenia – odpowiedział.
Izera nie spuszczała z niego wzroku jeszcze przez chwilę. W świetle dnia dopatrzyła się kilku nowych szczegółów w jego wyglądzie. W platynowych włosach elfa zauważyła kasztanowe pasma. Również skóra wydawała się tracić typowy dla mrocznych elfów szary odcień.
-To po jakimś czasie mija, tak? – zapytała w końcu.
Kirito spojrzał na nią tak, jakby chciał z samej obserwacji wywnioskować, co skłoniło jego towarzyszkę do zadania tego pytania.
-Tylko jeśli ktoś został przemieniony i znajdzie się z dala od magii, która go zmieniła – odpowiedział z ociąganiem.
-A jeśli ktoś zostałby przemieniony po raz drugi? – dziewczyna zaczęła drążyć temat.
-Ponowna przemiana jest niemożliwa. Po prostu zabiłaby delikwenta w dość… nieprzyjemny sposób – wyjaśnił elf –Wiesz na czym polega Przebudzenie? – zapytał na raz.
Czarnowłosa kiwnęła głową.
-A wiesz co się dzieje, jeśli Przebudzenie zostanie wywołane zbyt wcześnie?
Dziewczyna przygryzła wargę. Wiedziała do czego zmierza elf. Zbyt szybko przebudzona magia po prostu rozrywa ciało nosiciela. Niezbyt ciekawy widok. Izera zamilkła i lekko spuściła głowę. Miała nadzieję, że jej nie spotka taki los. Wtem zdała sobie sprawę, że coś się zmieniło. Zrobiło się dziwnie cicho. Ptaki się pochowały. Kirito zbliżył swojego konia do Zefir. Izerze nieszczególnie się to spodobało. Już miała rzucić komentarz na temat zachowania elfa, ale on skutecznie jej przerwał:
-Nie jesteśmy sami – mruknął przyciszonym głosem.
Czarnowłosa spojrzała na niego zaskoczona.
-Od jak dawna? – zapytała.
-Od kilkunastu minut.
-I dopiero teraz mi o tym mówisz?
-Ciszej. Staraj się zachowywać naturalnie.
Dziewczyna wywróciła oczami.
-To chyba nie powód, żebyś jechał tak blisko mnie – syknęła.
-W grupie raźniej – chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
Nagle z lasu wyskoczyło kilkunastu mężczyzn pokrzykując dziko. Wszyscy mieli niechlujny zarost oraz w większości byli półnadzy. Kilku z nich od razu przypadło do pary jeźdźców, próbując chwycić końskie wodze. Kirito wyszarpnął miecz z pochwy. Zaczął ciąć niemal na oślep, byle trafić jak najwięcej przeciwników. Izera nie miała tyle szczęścia. Niemal od razu została ściągnięta z siodła. Krzyknęła, ale jej głos został zagłuszony przez wrzaski dzikich. Dziewczyna usiłowała odsunąć się od kopyt spanikowanej Zefir, lecz nie było to wcale proste. Wtem czyjeś silne ręce uniosły ją do góry. Jej oczy zrównały się z oczyma mężczyzny, który ją pochwycił. Jego twarz wykrzywiła się w wyrazie tryumfu. Dziewczyna stanęła w miarę stabilnie i całej siły kopnęła go w krocze. Mężczyzna zawył, ale jej nie puścił. Spróbowała ponownie. Tym razem napastnik przewidział jej ruch i chwycił ją za nogę. Zaskoczona Izera zachwiała się i wylądowała na ziemi. Próbując wstać obróciła się na brzuch. W tym momencie ktoś mocno przycisnął ją do ziemi i boleśnie wykręcił rękę. Czarnowłosa zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć. Z tej pozycji nie widziała praktycznie niczego. Miała tylko nadzieję, że Kirito wciąż żyje. Odgłosy walki ucichły. Ktoś zaczął wykrzykiwać rozkazy w nieznanym dziewczynie języku. Przynajmniej to brzmiało jak rozkazy. Któryś z mężczyzn skrępował ręce dziewczyny i uniósł ją do pionu. Czarnowłosa poczuła mocne szturchnięcie w okolicach łopatek. Zrozumiała, że w tym wypadku lepiej będzie, jeśli okaże posłuszeństwo. Cała banda ruszyła dość szybkim tempem. Z oddali dobiegło stłumione wilcze wycie. Dzicy wyraźnie przyspieszyli. Obolała Izera ledwo nadążała. Usiłowała się nie potknąć. Rozejrzała się w poszukiwaniu elfa. Zauważyła go przerzuconego przez grzbiet Zefir. Zapewne był nieprzytomny. Wycie rozległo się ponownie, tym razem bliżej. Wyraźnie można było rozróżnić kilka głosów. Dziewczynę olśniło. Znajdowali się na terytorium Bestii. To wyjaśniało niebywały pośpiech bandy. Chcieli jak najszybciej przekroczyć darelską granicę i tym samym opuścić teren należący do wielkich wilków.
„Trzeba jakoś opóźnić przemarsz” pomyślała czarnowłosa.
Było to ryzykowne. Bestie podczas walki raczej nie będą zawracać sobie głowy tym kogo zabijają. Izera nieoczekiwanie skoczyła w bok, potrącając kilku mężczyzn. W bandzie zrobiło się zamieszanie, część pochodu stanęła. Ktoś chwycił dziewczynę i wymierzył jej siarczysty policzek. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie wiadomo co bolało bardziej, ciało czy urażona duma.
-Już ja się tobą zajmę, kiedy dojdziemy do obozu. – przez silny akcent, słowa mężczyzny były ledwie zrozumiałe.
Coś dużego mignęło pomiędzy drzewami.
-Nie dojdziemy – odpowiedziała Izera z niezachwianą pewnością.
Droga wiła się pomiędzy dwiema ścianami lasu. Ciszę przerwał gardłowy warkot. Bestie dogoniły bandę. Ludzie zbili się w ciasną grupkę. Wilków było sześć, wszystkie były wysokie na co najmniej półtora metra. Największy był albinos, który co jakiś czas przypuszczał pozorowany atak i najwyraźniej sprawiało mu to niebywałą frajdę. Wilki doskakiwały do zbitej grupy, zwinnie unikając wyciągniętych w ich stronę ostrzy. Czasem były to ataki pozorowane, a innym razem zdarzało im się wyciągać z grupy pojedyncze osoby. Albinos po raz kolejny doskoczył do bandy. Tym razem nie żartował. Przez grupę przeszedł szmer. Izera, zanim się zorientowała, została wypchnięta prosto pod wilczy pysk. Krzyknęła, kiedy kły bestii zagłębiły się w jej ramieniu. Została odrzucona na bok, niczym szmaciana lalka. Próbowała usiąść, ale ze związanymi rękoma nie miała zbyt dużego pola manewru. Doskoczył do niej kolejny wilk, a raczej wilczyca. Szykując się na kolejną falę bólu, dziewczyna zamknęła oczy. Zamiast tego poczuła, że jest wleczona po ziemi. Otworzyła oczy. Wilczyca wbiła zęby w jej ubranie i biegła truchtem przez las ciągnąc ją za sobą.
-Puszczaj! – warknęła czarnowłosa, usiłując się wyrwać.
Bestia ani myślała posłuchać. Izera stęknęła, kiedy została przeciągnięta po kamieniu. Ciągnięcie po lesie nie należało do przyjemnych. Wszędzie wystawały korzenie i kamienie.
„Nie obędzie się bez kilku siniaków” pomyślała kwaśno dziewczyna.
W końcu wilczyca zdecydowała się zatrzymać. Puściła ubranie czarnowłosej. Zanim Izera zdążyła usiąść, bestia, już w ludzkiej postaci, zaczęła przecinać więzy. Dziewczyna wstała, posyłając uważne spojrzenie swojej „wybawczyni”. Stała przed nią wysoka kobieta, o smukłym, dobrze umięśnionym ciele. Ciele, które wyraźnie eksponowała, bo jej ubranie więcej odkrywało, niż zakrywało. Na ramiona miała narzuconą niedźwiedzią skórę. Spod niedźwiedziej paszczy wyglądała twarz o drapieżnych rysach i dużych, zielonych oczach, którymi spoglądała na Izerę z lekką drwiną. Niedbałym ruchem odrzuciła kaptur, ukazując krótkie, ciemnobrązowe włosy. Z boku zwisał dłuższy warkoczyk z wplecionym niebieskim koralikiem.
-Czuć od ciebie demonem – stwierdziła marszcząc lekko nos.
-Mam uznać to za komplement? – mruknęła dziewczyna, rozmasowując nadgarstki.
-Nie sądzę – burknęła zielonooka –Jak mam na ciebie mówić? – zapytała.
-Izera – odpowiedziała –A ty?
-Noelle.
Noelle westchnęła.
-Chodź, niedaleko jest wioska. Musisz doprowadzić się do porządku.
Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że jest cała w ziemi. Do tego na ramieniu miała ranę, pokrytą krzepnącą już krwią.
-Gdybyś nie ciągnęła mnie po ziemi przez pół lasu, nie musiałabym – warknęła Izera strzepując z ubrania liście.
-A co, wolałaś tam zostać? Ja tam za chłopców nie ręczę, z resztą przekonałaś się na własnej skórze – powiedziała kobieta spoglądając na dziewczynę, która mimowolnie spojrzała na ranę –Chodź i nie marudź. – dodała.
-No… dobrze – zgodziła się w końcu czarnowłosa.
-Potrafisz zmieniać postać? – zapytała Noelle.
-Tak. Mam zmienić się w coś konkretnego?
-Decyzję pozostawiam tobie, bylebyś nadążała. – po chwili przed Izerą stała już ciemnobrązowa wilczyca.
Dziewczyna nie chciała być gorsza, jednak jej wilcza postać była trochę zniekształcona. Była wyraźnie smuklejsza od Noelle, a jej kły lekko wystawały poza pysk. Teraz wyraźnie widać było cechę, która wyróżniała Izerę wśród innych, a mianowicie różnokolorowe oczy. Prawe było zielone, a lewe ciemno niebieskie. W ludzkiej postaci czarnowłosa zazwyczaj zakrywała lewe grzywką, żeby nie narażać się na docinki ze strony innych. Izera cofnęła się o krok, widząc, że bestia lekko zjeżyła sierść.
-Spokojnie, na wstępie nigdy nie rzucam się nikomu do gardła – mruknęła Noelle ruszając.
Izera musiała naprawdę się postarać, żeby utrzymać narzucone przez nią tempo.
„Trzeba popracować nad kondycją” pomyślała.
Wypadły z lasu. Noelle wydawała się w ogóle nie być zmęczona, za to Izera miała już porządną zadyszkę.
-Zwolnij – jęknęła, usiłując utrzymać się przy boku bestii.
Ta posłała jej tylko kpiące spojrzenie i chyba jeszcze bardziej przyspieszyła, a może to Izera zwolniła? Czarna nagle została w tyle. Zrezygnowana zatrzymała się i rozejrzała wokoło. Miała dziwne przeczucie, że tu była. Wiedziona nim, skręciła w zupełnie innym kierunku, niż miała podążać. Szła wolno, metodycznie pokonując kolejne metry. Musiała iść dość długo. Znalazła się na skraju polany, gdzie wciąż widoczne były ślady dawnego pożaru. Gdzieniegdzie widać było osmalone deski, resztki po domach, które kiedyś tu stały. To miejsce obudziło w niej bolesne wspomnienia. Kiedyś to tu był jej dom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:22, 25 Lip 2015    Temat postu:

Rozdział III

Nie zauważyła, kiedy przyszli. Z jakiegoś powodu wiedzieli, gdzie jej szukać. W pierwszej chwili nie odczuła niczyjej obecności, jeden z mężczyzn musiał stanąć zaraz obok niej, żeby odwróciła głowę. Mimo że byli ubabrani krwią, wolała nie dociekać, czy swoją, czy tamtej bandy, odczuła w stosunku do nich cień sympatii. Pięciu nieznanych jej mężczyzn i Noelle. Izera zgadywała, że to ona ich tu sprowadziła. Tylko dlaczego? Spojrzała na siebie. Nawet nie wiedziała, kiedy zmieniła postać. Zdezorientowana dziewczyna spojrzała na mężczyznę, który stał obok. Napotkała jego wzrok i wzdrygnęła się. Patrzył na nią oczyma w kolorze szkarłatu, przysłoniętym nienaturalnie dużymi źrenicami. Jego twarz o twardych rysach pokrywały tatuaże i wiele blizn. Białe włosy splecione w luźny warkocz opadały niedbale na ramię. Patrzył na nią, ale wyglądał, jakby jej nie widział. Czarnowłosa odwróciła wzrok. Poszła z nimi. Nie musieli nic mówić, wiedziała, że tego właśnie od niej oczekują. Milczała całą drogę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak daleko odeszła. Gdy doszli do wioski zdążyło się ściemnić. Izera marzyła już tylko o tym, żeby zwinąć się w kłębek na łóżku i spać. Weszła do wskazanej chaty. Jakież było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła w łóżku śpiącego Kirita.
-Że niby ja mam z nim… O nie!
Podeszła do elfa i bezceremonialnie potrząsnęła nim. Nie szczególnie przejmowała się tym, że jest ranny. Chłopak obudził się i spojrzał na nią zaspanym, niczego nie rozumiejącym wzrokiem.
-Przesuń się – warknęła Izera sadowiąc się na łóżku.
Zanim elf zdążył coś odpowiedzieć, sama go przesunęła.
-Ej! – krzyknął chłopak, o mało co nie spadając na podłogę.
Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Ułożyła się wygodnie i zasnęła.
~*~*~
W zamknięciu czas przestaje się liczyć. Ona była zamknięta już pięć lat. Pięć długich lat cierpienia na przemian fizycznego i psychicznego. Przez ostatnie dni wykańczało ją nieznośne oczekiwanie. Chwilami chciało jej się wyć. Żeby nie zwariować przechadzała się po celi robiąc wszystko, żeby nie zapomnieć kim jest. A raczej kim była… Przejechała palcami po srebrnej obroży na szyi. Gdyby dała radę się jej pozbyć, byłaby wolna. Z drzwiami jakoś dałaby sobie radę, mimo osłabienia. Nie zostały jej zabrane tylko dwie rzeczy: imię i wspomnienia, choć one zaczynały się powoli zacierać. Imię powtarzała wieczorami, a może rankami? Zupełnie straciła rozeznanie w porach dnia. Spała tylko wtedy, kiedy musiała, a jedzenie dostawała nieregularnie. Przez pierwsze trzy lata nie była sama. Dzieliła celę z dwunastoletnim chłopcem, jednak jemu udało się uciec. Tylko dlatego, że wychodził stąd… Usłyszała zgrzyt klucza. Odwróciła głowę w stronę drzwi. Do celi wpadł snop migotliwego światła. Kobieta przysłoniła ręką przywykłe do mroku oczy. Chwilę zajęło jej rozpoznanie stojącej w blasku pochodni postaci.
-Czego chcesz? – syknęła.
Dziewczyna stojąca w wejściu poruszyła się. Miała na sobie seledynową suknię, idealnie maskującą jej niezbyt kobiece kształty. W jej purpurowych oczach widoczne było znudzenie.
-Niczego – odpowiedziała –Mam cię stąd zabrać i dopilnować, żebyś doprowadziła się do porządku. W zasadzie nie wiem dlaczego. Jak dla mnie, mogłabyś tu siedzieć do śmierci. – dodała.
~*~*~
Yamis obudził się w środku nocy i z zaskoczeniem stwierdził, że zasnął na krześle. Głowę opierał na rękach. Przy policzku czuł miękkie kocie futerko. Uśmiechnął się mimowolnie. Wciąż nie mógł się nadziwić, dlaczego kotka tak się do niego przyczepiła. Mężczyzna poruszył ręką i niechcący potrącił kielich po winie. Skrzywił się, kiedy naczynie przewróciło się z nieprzyjemnym brzękiem. Lekko zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, co robił zanim zasnął. I ile wypił. Najwyraźniej za dużo, bo w głowie miał pustkę. Odruchowo przesunął dłonią po swoich włosach. Wciąż były zaplecione w ciasny warkocz, więc na pewno nie planował jeszcze spać. Musnął palcami szkarłatną wstążkę, wplecioną we włosy. Czasem zastanawiał się, po co zgodził się wrócić na zamek, skoro miał córkę, dla której mógł z tego zrezygnować. Ale nie zrezygnował.
Demon lekko pociągnął za wstążkę. Włosy częściowo rozsypały się po jego plecach, resztę musiał rozpleść sam. Po raz kolejny tego dnia pomyślał, że musi je ściąć przynajmniej do łopatek. Teraz sięgały mu prawie do pasa i były zdecydowanie zbyt kłopotliwe.
Yamis wstał z krzesła, tylko po to, żeby usiąść na drugim, stojącym przed lustrem. Chwycił szczotkę i zaczął czesać włosy. Zajęło mu to całkiem sporo czasu. Do tego ból głowy stał się niemożliwy do ignorowania. Westchnął z irytacją. Przez chwilę zastanawiał się co zrobić, bo jakoś nie miał ochoty iść spać. Paradoksalnie, wyspał się na krześle. Jego wzrok padł na słoiczek atramentu i zanurzony w nim cieniutki pędzelek. Do głowy wpadł mu pewien pomysł. Nemeyeth pewnie jeszcze nie spała, a była chyba jedyną osobą, z którą dałby radę porozmawiać na kacu.
Wyciągnął rękę po słoiczek i pędzelek. Odsłonił rękę. Złapał pędzelek i zaczął malować na niej runy, zaczynając od przedramienia. Robił to już machinalnie, nie musiał bać się, że się pomyli. Przez siedemnaście lat nabrał wprawy. Kiedy skończył, dotknął lustra i wymruczał kilka niezrozumiałych słów. Tafla zadrżała i powoli zaczął wyłaniać się z niej obraz. Na początku był niewyraźny, ale stopniowo się wyostrzał, aż można było dostrzec każdy szczegół pokoju, który był widoczny. Lekko pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem, widząc rozespaną anielicę, patrzącą się na niego z mieszaniną zaskoczenia i przestrachu. To pierwsze zdecydowanie przeważało.
Nemeyeth podeszła do swojego lustra i usiadła przed nim.
-Przestraszyłeś mnie – oznajmiła z wyrzutem –Następnym razem ja cię obudzę i zobaczymy, czy będzie ci do śmiechu – dodała.
Mężczyzna roześmiał się cicho.
-Wątpię, żebym przez następne kilka nocy zmrużył oko – mruknął.
-Znów jakieś kłopoty? Z twoim tempem i biegłością w polityce szybko to załatwisz – stwierdziła anielica, bawiąc się kosmykiem mlecznobiałych włosów.
Yamis zauważył, że runy zaczynają powoli znikać. Złapał pędzelek i poprawił je. Domalował kilka innych i zbliżył dłoń do lustrzanej tafli. Powoli przełożył ją na drugą stronę. Przez chwilę czuł, jak przez jego ciało powoli przechodzi fala chłodu, która w końcu zniknęła. Pogładził anielicę po policzku. Ta drgnęła i spojrzała na niego podejrzliwie.
-Po co to robisz? – zapytała, nie spuszczając z niego wzroku.
Nie odsunęła głowy, co demon potraktował jako pozwolenie i nie przestawał. W odpowiedzi wzruszył ramionami.
-Z reguły robię to, na co mam ochotę – powiedział.
Nemeyeth odwróciła wzrok i zamilkła. W ciemności nie dało się dostrzec, czy się zarumieniła, ale wszystko na to wskazywało. Mężczyzna nie przerywał, powoli zsuwając dłoń na jej szyję. Nie doczekał się od anielicy innej reakcji, niż spięcie mięśni.
-Czemu tak przycichłaś? – zagadnął.
Na odpowiedź czekał dłuższą chwilę.
-Po prostu czekam, aż nie nadążysz z odnawianiem run i ręka ci utknie w tym lustrze – odpowiedziała.
Yamis zaklął cicho i spojrzał na runy, które były już prawie niewidoczne. Chwycił pędzelek, żeby je odmalować. Musiał nieco wysunąć rękę z lustra, co nie do końca mu się spodobało. Musiał zrobić niezadowoloną minę, bo anielica roześmiała się dźwięcznie.
-Czyżbym ci o czymś przypomniała? – zapytała wesoło.
-Pamiętałem… -odpowiedział mężczyzna.
-Jakoś nie wyglądało – powiedziała anielica.
-Ty już lepiej nie bądź taka mądra – mruknął, całkiem skupiając się na ruchach pędzelkiem.
Po chwili mógł już spokojnie wrócić do przerwanej czynności, ale, jak na złość, Nemeyeth się odsunęła. Mruknął coś pod nosem.
-Nie złość się, przecież wiesz, że nie lubię, jak mnie dotykasz – powiedziała białowłosa na swoją obronę.
-Hmm, zastanawiam się, czy tam do ciebie nie pójść – powiedział Yamis z niewinnym uśmiechem.
-O nie – zaprotestowała –Tylko narobiłbyś nam problemów – dodała.
-To może ty przyjdziesz do mnie?
Anielica pokręciła głową.
-Ja już dobrze wiem, co ty chcesz. To że raz ci się udało, nie znaczy, że drugi raz też ulegnę – powiedziała.
Przez chwilę milczała. Doskonale wiedziała, że uległaby i to szybciej niż poprzednio. Demon też wiedział i bezczelnie to wykorzystywał. Z zamyślenia wyrwał ją nagły ruch Yamisa. Mężczyzna chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. W połowie była w swoim pokoju, a w połowie w komnacie demona. Zdjęta nagłym strachem otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale nie zdążyła wydać z siebie żadnego dźwięku. Mężczyzna pocałował ją namiętnie. Powoli wsunął język do jej ust, nakłaniając ją do odpowiedzenia w podobny sposób. Kobieta oparła ręce o jego tors, próbując się od niego odepchnąć, jednak były to bezowocne starania. Yamis nacisnął jedną ręką na jej kark, nie pozwalając się cofnąć, a drugą sięgnął po tą połowę anielicy, która wciąż tkwiła po drugiej stronie lustra. Nemeyeth zrezygnowała z oporu, kiedy poczuła, jak dłoń mężczyzny wędruje po jej łydce coraz wyżej. Niepewnie odwzajemniła pocałunek. Ani się obejrzała, a siedziała na kolanach demona. Wtuliła się w niego i pozwalała całować po szyi. Zesztywniała, kiedy przesunął ustami po jej obojczyku i zsunął z ramienia rękaw jej koszuli nocnej. Jedną rękę położyła mu na plecach. Chwyciła jego włosy i, upewniając się, że trzyma mocno, szarpnęła za nie. Zaskoczony mężczyzna skrzywił się i odchylił głowę do tyłu. Nemeyeth przytrzymała go tak. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie próbował protestować, ani się wyswobodzić.
-Lepiej się nie rozpędzaj, bo nie chcę wylądować z tobą w łóżku, zrozumiałeś? – zapytała, starając się nadać swojemu głosowi pewne brzmienie.
Yamis przez chwilę milczał, ale po chwili odpowiedział:
-Niech ci będzie. Teraz już możesz puścić moje włosy, czy jeszcze masz mi coś do powiedzenia?
Anielica po chwili wahania zabrała rękę, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła ufając mu. Dla pewności pozornie spokojnie zeszła z jego kolan, chociaż nogi miała jak z waty.
„Nikt nie powinien umieć tak całować” przeszło jej przez myśl, kiedy podeszła do biurka.
Demon przyglądał się anielicy z zaciekawieniem, kiedy powoli przechadzała się po jego komnacie.
-Niczego ciekawego nie znajdziesz – stwierdził po dłuższej chwili.
-Nie mam zamiaru niczego takiego szukać – odpowiedziała kobieta, przystając przy półce, na którą przeniosła się kotka.
Zwierzątko otworzyło najpierw jedno ślepko, a później drugie, widząc, że jest obserwowane.
-Lepiej będzie, jeśli sobie pójdę – powiedziała Nemeyeth, odwracając się w stronę mężczyzny.
Ten wzruszył ramionami.
-Jak chcesz, nie będę cię zatrzymywać – powiedział.
Anielica przyjęła jego słowa z wyraźną ulgą. Podeszła do lustra i przeszła na drugą stronę, dopóki było to jeszcze możliwe. Zaraz potem jego tafla zafalowała i demon mógł w niej ujrzeć tylko swoje odbicie.
~*~*~
Izera obudziła się późnym rankiem. Przez chwilę leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Wtem poczuła, że coś jest nie tak jak powinno. Otworzyła oczy i z zaskoczeniem stwierdziła, że leży przytulona do elfa. Gwałtownie odepchnęła go od siebie. Chłopak obudził się, jeszcze zanim spadł na podłogę. Jęknął cicho.
-Tym razem ci się udało… Zadowolona? – burknął.
-Gdybyś trzymał łapy przy sobie, to wciąż byś leżał na tym łóżku – stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami.
-To teraz pomóż mi wstać – mruknął elf, usiłując się podnieść.
Izera przez chwilę przypatrywała się jego nieudolnym próbom, aż w końcu zdecydowała się ruszyć. Podeszła do niego, chwyciła za rękę i podciągnęła do góry, a przynajmniej spróbowała to zrobić.
-Ciężki jesteś. Jak schudniesz, to wtedy pogadamy – powiedziała i usiadła na łóżku.
Mroczny posłał jej mordercze spojrzenie, po czym podjął kolejną próbę wstania. Rana na piersi tylko mu w tym przeszkadzała. Po dłuższym czasie w końcu usiadł na łóżku.
-Widzisz? I dałeś sobie radę sam – Izera uśmiechnęła się promiennie.
-Ty mi lepiej powiedz, gdzie wczoraj tak długo byłaś. – chłopak spojrzał na nią uważnie.
-Nie twój interes – powiedziała dziewczyna.
Nie miała zamiaru mówić elfowi czegokolwiek. Kirito wzruszył ramionami.
-Bestie poszły ciebie szukać, a chyba nie są zbyt skore do odszukiwania zagubionych dziewczyn.
Czarnowłosa odwróciła wzrok.
-Wcale się nie zgubiłam. Doskonale wiedziałam, gdzie jestem – powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
-No, mów dalej. Chętnie posłucham – zachęcał elf.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w niego niepewnie, zastanawiając się, czy może mu się zwierzyć.
-Ja… Musisz o mnie wiedzieć jedno: moimi rodzicami są Bestia i demon. Myśl sobie o tym co chcesz, ale taka prawda. Przez jakiś czas mieszkałam w tych okolicach – zaczęła -Ojciec co jakiś czas szedł w las, żeby poszukać brakujących ziół. Pełnił w wiosce rolę medyka i ludzie go za to szanowali oraz potrafili zaakceptować jego inność. Bardzo się z matką kochali i okazywali to na każdym kroku. O atakach dzikich nie było jeszcze wtedy tak głośno jak teraz, więc nikt nie spodziewał się tego, co się stało. Miałam wtedy pięć lat. Ojciec właśnie miał iść po zioła. Pamiętam, że bardzo chciałam z nim iść…

-Tatusiu, obiecałeś! – dziewczynka popędziła za ojcem.
Mężczyzna przystanął, odwrócił się i złapał córkę w objęcia. Wziął ją na ręce.
-Obiecałem, że cię ze sobą zabiorę jak podrośniesz – powiedział.
-Ale ja urosłam od tamtego czasu! – nie dawała za wygraną.
-Chodziło mi o to, że jak będziesz starsza – roześmiał się mężczyzna.
Izera zrobiła nadąsaną minę. Tyle już razy miała okazję pójść do lasu, ale ojciec nigdy nie chciał jej zabrać ze sobą.
-Izera! – usłyszała głos matki.
-Już idę! – odkrzyknęła –A zostawisz chociaż Xyliona? – zwróciła się z powrotem do ojca.
-Skoro tak bardzo chcesz, zostawię – odpowiedział mężczyzna –Tylko mu o tym nie mów, ale sądzę, że jest już za stary, żeby cały czas za mną latać – dodał konspiracyjnym szeptem.
Dziewczynka zachichotała.
-Nie powiem – oświadczyła.
-W takim razie leć do mamy, bo zacznie się martwić.
Ojciec postawił Izerę na ziemi. Ta pomachała mu na pożegnanie i puściła się pędem do wioski. Po drodze minęła kilku mieszkańców. Każdemu z daleka krzyczała „Dzień dobry”, nie zatrzymując się. Zanim dotarła do domu, była zmuszona zwolnić. Wpadła do środka zdyszana, ale uśmiechnięta od ucha do ucha.
-Już jestem! – krzyknęła.
Jej matka wyjrzała z kuchni. Długie blond włosy spięła w wysoki koński ogon.
-Śniadanie na stole. I nie zapomnij wytrzeć butów – powiedziała.
Izera prawie że w podskokach cofnęła się i posłusznie wytarła buty. Weszła do jadalni i usiadła przy stole. Lekko skrzywiła się, widząc wciąż gorącą owsiankę, ale zjadła ją, bez zbędnego marudzenia. Kiedy jej matka wyszła z kuchni, wzrok dziewczynki padł na mocno zaokrąglony brzuch kobiety. Izera cieszyła się, że będzie miała młodsze rodzeństwo. Większość dzieci w wiosce miała brata albo siostrę i to najczęściej nie jednego, a całą gromadkę. Dziewczynka wiedziała jednak, że na gromadkę rozbieganego rodzeństwa nie miała co liczyć.
Jej matka różniła się od pozostałych kobiet w wiosce nie tylko sposobem ubierania się, ale też charakterem. Ubierała się… po męsku. Izera nigdy nie widziała jej w sukni, podczas gdy reszta kobiet praktycznie nie nosiła niczego innego poza sukniami i długimi spódnicami.
A charakter? Dziewczynka najbardziej podziwiała matkę za to, że potrafiła sprzeciwić się nie tylko swojemu mężowi, ale także pozostałym mężczyznom ze wsi. Zawsze miała własne zdanie.
Kobieta stanęła przed oknem i oparła się o parapet. Z tęsknotą wpatrywała się w majaczące się w oddali szczyty gór. Izera podeszła do niej i podążyła za jej wzrokiem.
-Chciałabyś tam wrócić? – odważyła się zapytać.
Matka kiwnęła głową ze smutnym uśmiechem.
-Chciałabym.
-To dlaczego nie pójdziemy tam wszyscy razem? Ty, ja i tata?
-Nie mogę kwiatuszku. Tutaj nie wystarczą nawet największe chęci.
Dziewczynka nie pytała dalej. Poszła do swojego pokoju, mając nadzieję znaleźć tam starego Xyliona. Zgodnie z przypuszczeniami, kruk był w środku. Zasnął na oparciu krzesła i kołysał się przez sen w tył i w przód. Izera podeszła bliżej i wybuchła śmiechem, kiedy ptak spadł na podłogę.
-Bardzo śmieszne – zakrakał, gramoląc się z powrotem na krzesło.
-Z gałęzi też byś spadł? – zapytała dziewczynka, kładąc rękę na oparcie.
Xylion przeszedł na jej ramię.
-Wcale nie spadłem… To było zamierzone!
Reszta dnia upłynęła w spokoju. Dopiero pod wieczór do wsi dotarła wiadomość, że w pobliżu kręci się uzbrojona grupa mężczyzn na koniach. Ludzie kładli się spać pełni niepokoju, a niektórzy w ogóle nie mogli zasnąć. Izerze udzieliła się nerwowa atmosfera. Dziewczynka siedziała na łóżku, przykryta kołdrą. Matka siedziała obok niej.
-Martwisz się o tatę? – zapytała Izera, wtulając się w nią.
Kobieta kiwnęła głową. Na szafie poruszył się Xylion.
-Nic mu nie jest – zakrakał.
W pokoju zapadła cisza, którą przerwał zduszony krzyk, dobiegający z zewnątrz. Kruk spojrzał pytająco na kobietę.
-Som?
-Nie oddalaj się Xylion – mruknęła.
Szybko wzięła córkę na ręce. Ta chwyciła się jej kurczowo.
-Co się dzieje? – zapytała wystraszona.
-Wychodzimy – odpowiedziała kobieta –Zamknij oczy.
Dziewczynka mocno zacisnęła powieki. Poczuła zimny powiew wiatru, kiedy matka wyniosła ją na dwór. Bardziej się w nią wtuliła, słysząc zewsząd krzyki i jęki. Bała się otworzyć oczy. Pisnęła, gdy poczuła, że czyjaś silna ręka odrywa ją od matki. Otworzyła oczy, kiedy nagle wylądowała na ziemi. Przez chwilę siedziała, jak sparaliżowana, zanim wstała i biegiem ruszyła przed siebie. Co chwila przewracała się. Ziemia była mokra od krwi. Ledwo żywa ze strachu przestała zwracać uwagę na to, że pozdzierała sobie skórę na kolanach i dłoniach. Wczołgała się pod jedną z szop i skuliła się tam. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że płacze. Zmęczona i zapłakana zasnęła. Rano znalazł ją ojciec. Od tamtej pory nie widziała matki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 9:49, 12 Paź 2015    Temat postu:

Rozdział IV

Nemeyeth odruchowo skuliła się, słysząc brzęk tłuczonego szkła.
-Yamis… Jesteś pijany – powiedziała cicho.
-Nie jestem – burknął mężczyzna.
Anielica otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz z powrotem je zamknęła. Demon patrzył prosto na nią. W jego oczach błyskały szkarłatne iskierki. Nemeyeth nie chciała do końca zburzyć i tak już kruchej równowagi, która powstrzymywała go przed przemianą. Nie wiedziała, ile wypił, ale, sądząc po jego zachowaniu, zdecydowanie za dużo.
-Lepiej usiądź – powiedziała, kiedy w miarę się uspokoił.
Przez chwilę nie reagował i myślała, że będzie musiała powtórzyć, ale wtedy mężczyzna bez słowa podszedł do łóżka i ciężko na nim usiadł.
-Ja już nie daję rady – powiedział cicho –Niepotrzebnie pakowałem się w to wszystko. Mogłem zostać z córką, a nie, zostawić ją. Pewnie mnie teraz nienawidzi…
Białowłosa patrzyła na niego z uwagą i lekkim zaskoczeniem. Demon potrafiący przyznać się do błędu trafiał się rzadko, a demon z wyrzutami sumienia jeszcze rzadziej. Takich praktycznie nie było. Po Yamisie się tego nie spodziewała. Przez cały czas sądziła, że jest na to zbyt uparty i dumny, ale teraz chyba naprawdę żałował. Albo to był skutek wypicia zbyt dużej ilości alkoholu, co było bardzo prawdopodobne.
Usiadła obok niego po chwili wahania. Miała ochotę objąć go, pocieszyć w jakikolwiek sposób, ale zwalczyła ją, bo mogło to przynieść odwrotny skutek, a nie chciała oberwać. Drgnęła, kiedy Yamis się o nią oparł. Niepewnie go objęła, ale wzmocniła uścisk, kiedy poczuła, że się w nią wtulił.
-Chcę na jakiś czas opuścić zamek, zobaczyć co u Izery. Jestem jej to winien – powiedział cicho.
-Beleht wie? – zapytała Nemeyeth.
-Wie i jest skłonny mi na to pozwolić.
-Ale?
-Ale nie mogę go zostawić samego. O ile taktyk z niego pierwszorzędny, to z polityką już sobie tak dobrze nie radzi. Chce za dużo osiągnąć w zbyt krótkim czasie i potrzebuje kogoś, kto by go trochę… przystopował i pokierował.
Anielica westchnęła.
-Jeśli chcesz znaleźć kogoś na swoje miejsce, to dlaczego nie poprosisz swojej matki? – zapytała.
-Nimue? Przecież oni pozabijaliby się już po pierwszym dniu… Myślałem raczej o tobie… - odpowiedział.
Nemeyeth zamyśliła się. Z jednej strony czuła, że nie powinna się mieszać, a z drugiej… Po prostu zrobiło jej się żal Yamisa, bo ostatnio na zmianę pił i zarywał noce, ślęcząc nad papierami.
„Dlaczego ja muszę się każdym przejmować?” pomyślała.
-Jak długo cię nie będzie? – zapytała.
-Zgadzasz się? – mężczyzna wyraźnie się ożywił.
Anielica miała ochotę się uśmiechnąć. Zawsze bawiły ją szybkie zmiany nastroju demona, kiedy ten był pijany. Kiwnęła głową.
-Tylko mi powiedz na ile – powiedziała.
-Góra miesiąc – odpowiedział –Dziękuję – dodał po chwili.
-Ty mi nie dziękuj, tylko lepiej idź spać. Porozmawiamy jak będziesz trzeźwy.
~*~*~
Izera była bardziej milcząca po tym, jak zwierzyła się Kirito z tego, co ją spotkało. Elf po kilku nieudanych próbach wymienienia z nią więcej niż tylko dwóch-trzech zdań, dał sobie spokój. Wyszedł z założenia, że jak będzie chciała gadać, to się odezwie.
Znów jechali przez las. Od Bestii dowiedzieli się, że nie muszą się obawiać dzikich, dopóki nie zejdą przypadkiem z ich terenów. Grupa, która ich zaatakowała została rozbita. Część mężczyzn uciekła w las, a część zginęła od wilczych kłów.
Izera milczała praktycznie do wieczora. Kiedy rozbijali obóz, zajęła się końmi. Po skromnej kolacji położyła się tradycyjnie z dala od Kirita. Zanim zasnęła, rozmyślała jeszcze o rozmowie, którą odbyła z Noelle przed wyjazdem.

Siedzieli w małej karczmie. Izera co jakiś czas dyskretnie spoglądała, na Kirita, który jadł z resztą mężczyzn, jednak jej spojrzenie praktycznie za każdym razem zatrzymywało się na albinosie. Jeszcze nie słyszała, żeby się do kogokolwiek odezwał. Teraz widziała, że coś mówił, ale nie potrafiła określić, który z głosów, które były słyszalne w pomieszczeniu.
-Nie gap się tak na niego – mruknęła Noelle, szturchając ją w bok.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
-Wcale się nie gapię – powiedziała.
-Ta jasne, przecież widzę.
Czarnowłosa przez chwilę milczała.
-On nie widzi, prawda? – odważyła się zapytać.
-Widzi, tylko inaczej niż my – odpowiedziała Noelle wymijająco
-Inaczej? Czyli jak? – zainteresowała się dziewczyna.
-Jest Widzącym. To u nich normalne, że z wiekiem przestają widzieć jak inni.
-Ale zachowuje się… normalnie. Znaczy się… nie widać tego po nim.
-A co by miało być widać? Nauczył się z tym żyć.


Obudziła się, kiedy ktoś zaczął gorączkowo potrząsać nią.
-Wstawaj Izera, las się pali! – krzyknął Kirito.
To ją całkiem rozbudziło. Szybko wstała i rozejrzała się. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, widać było ogień i dym. Zaczęła biec, kiedy elf pociągnął ją za sobą. Starała się jak najdłużej wstrzymywać oddech, żeby nie wdychać dymu. Praktycznie nic nie widziała, oczy jej łzawiły. Kirito miał ten sam problem. Powoli zaczynał tracić przytomność. Odskoczył w tył, kiedy przed nimi zwaliło się drzewo. Dziewczyna mocniej chwyciła go za rękę. Odruchowo wzięła głębszy oddech i zaczęła kaszleć. Nie wiedziała, jak daleko zaszli, zanim elf się przewrócił. Schyliła się i zarzuciła sobie jego rękę na ramię. Uszła tylko kilka kroków. Sama się przewróciła. Obraz przed jej oczami powoli się zamazywał, aż widziała tylko ciemność.
Kiedy się ocknęła, zupełnie nie wiedziała, gdzie jest. Z przestrachem stwierdziła, że jest związana i zakneblowana. Obok niej leżał wciąż nieprzytomny Kirito. Poruszyła się i szturchnęła go. Mroczny jęknął cicho, ale nie otworzył oczu. Dziewczyna westchnęła cicho i rozejrzała się. Znajdowali się w jakimś namiocie. Z zewnątrz słychać było tylko parskanie koni. Przymknęła oczy. Drgnęła, kiedy ktoś wszedł do środka. Otworzyła oczy i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę. Był wysoki. Miał oliwkową cerę i ciemne oczy. Przydługie, czarne włosy założył za uszy. Ubrany był w jasną, lnianą koszulę, skórzane spodnie i wysokie buty. Mężczyzna podrapał się po kilkudniowym zaroście i przykucnął przed dziewczyną. Wyciągnął jej knebel z ust.
-Wiesz co cię czeka? – zapytał.
Izera wbiła wzrok w ziemię i pokręciła głową.
-Nie, ale pewnie zaraz mi to powiesz – mruknęła.
-Zostaniesz niewolnicą. Muszę się tylko zastanowić, czy cię sprzedać, czy zostawić sobie.
Dziewczyna drgnęła i spojrzała na niego.
-Nie masz prawa…
-Owszem, mam prawo – przerwał jej mężczyzna –Nie jesteście już w Darelii. Jesteście w Garvaldzie i podlegacie jego prawom – dodał.
-A z nim co zrobisz?
-Teoretycznie powinienem zwrócić go jego panu, ale tego nie zrobię. Piętno można usunąć, jeśli się wie jak.
Izera spojrzała na nieprzytomnego elfa. Nie przypuszczała, że ma do czynienia ze zbiegłym niewolnikiem. Zesztywniała, kiedy poczuła dotyk na policzku.
-Nie sądzisz, że należy mi się coś za to, że was wyciągnąłem z tamtego lasu? – zapytał mężczyzna, powoli przesuwając dłoń na kark dziewczyny.
-Łapy przy sobie – warknęła dziewczyna, odsuwając się.
-Powinnaś bardziej uważać na słowa. Będę delikatniejszy, jeśli pójdziesz ze mną z własnej woli.
Wstał, chwycił ją za ubranie i podciągnął do góry. Izera przygryzła wargę i pozwoliła mu się wyprowadzić z namiotu.
~*~*~
Kirito pod koniec rozmowy odzyskał przytomność, ale nie otwierał oczu. Kiedy mężczyzna wyszedł z namiotu razem z Izerą, elf spróbował usiąść, co ze związanymi rękami nie było proste. Po kilku minutach w końcu mu się to udało. Wypluł knebel. Musiał coś wymyślić, żeby uciec, nie miał zamiaru wracać do niewoli. Czuł, że drugi raz nie byłoby mu tak łatwo uciec. Poruszył się. Nóg nie miał związanych. Jeśli udałoby mu się wstać, miałby już z górki. Po kilkunastu próbach wstał chwiejnie. Wyjrzał z namiotu. Lekko przygryzł wargę. Znajdowali się w oazie, otoczonej ze wszystkich stron pustynią. Jedyną zaletą było to, że w pewnej odległości stał tylko jeden namiot.
„Pustynia to nie problem, już raz mi się udało, a teraz nie możemy być daleko od granicy” pomyślał.
~*~*~
Izera skuliła się i okryła się płaszczem. Na razie wolała się nie ruszać, żeby pozbierać resztę swoich ubrań. Objęła rękami kolana. Lekko drżała. Odważyła się poruszyć dopiero, kiedy mężczyzna wyszedł. Szybko się ubrała i ponownie skuliła. Zamknęła oczy. Chciała spać i w tym momencie mało ją obchodziło, że zapewne zaraz znów zostanie związana. Po dłuższej chwili się położyła, prawie od razu zwijając się w kłębek. Mimo że była zmęczona, długo nie mogła zasnąć, jednak w końcu to nastąpiło. Nie była świadoma tego, że przez sen wołała matkę i ojca.
~*~*~
W południe następnego dnia Yamis stał przed lustrem. Przeczesał palcami włosy, które przed chwilą obciął niedbale, długim nożem, który nosił przy sobie, ukryty pod szatami. Zanurzył dłonie w misce z wodą i starł z twarzy warstwę pudru, pod którą maskował blizny. Odsłonił również tatuaż na szyi. Lekko uśmiechnął się do swojego odbicia, ale zaraz potem skrzywił się. Przesunął palcem po bliźnie biegnącej od prawego kącika ust, aż do policzka. Westchnął cicho. Z ulgą pozbył się niewygodnych szat. Ubrał białą koszulę, nie zaprzątając sobie głowy, żeby ją do końca zapiąć.
„Gdyby mnie tak zobaczył któryś z lordów, pewnie złapałby się za głowę” pomyślał, przypinając miecz do pasa.
Ostatni raz rozejrzał się po komnacie i wyszedł. Nie miał zamiaru za szybko tu wracać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kącik Artystyczny / Kącik Pisarzy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Elveron phpBB theme/template by Ulf Frisk and Michael Schaeffer
Copyright Š Ulf Frisk, Michael Schaeffer 2004


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin