FAQ Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Zaloguj
Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Szukaj

Różne bazgroły Som

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kącik Artystyczny / Kącik Pisarzy
Autor Wiadomość
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:17, 14 Sty 2015    Temat postu: Różne bazgroły Som

Piszę praktycznie od 4 klasy podstawówki. Co tu znajdziecie? Fantastyka, fantastyka i jeszcze raz fantastyka! No, może wrzucę tu pseudo-kryminał, ale to muszę się jeszcze zastanowić. Razz Na początek wrzucę taką miniaturkę w formie kartki z pamiętnika. Powstała na potrzeby forum o wilczej tematyce, także nie dziwcie się za bardzo

Z PAMIĘTNIKÓW ANIELICY

WPIS PIERWSZY
Napisany starannie, pięknym, kaligraficznym pismem. Papier biały, bez żadnej skazy.

Przejmujący chłód i ciemność... Czy tak właśnie wygląda śmierć? Ból. Na początku delikatne kłucie w opuszkach łap, szybko ogarniające całe ciało i przybierające na sile. Czy to mój krzyk? Krzyk konającej? Nie... To krzyk powstającej na nowo. Oślepiająca jasność. Gdzie jestem? Wbrew sobie idę w kierunku rozlewającej się kaskadami bieli. Mrużę ślepia, ledwo powstrzymuję się przed upadkiem. Łapy niosą mnie dalej, a umysł ogarnia dziwna pustka. Co się ze mną dzieje? Ból zniknął, a może tylko się do niego przyzwyczaiłam? Czuję się dziwnie, jakby jakaś siła formowała mnie na nowo. To nawet przyjemne. I znów ciemność. Spadam. Rozpościerają się nade mną białe, pierzaste skrzydła. Już nie spadam, powoli opadam na ziemię...
~*~*~*~
-Budzi się! -
-To cud! Cud!! -
-Pan ją uratował... -
Powieki ciążą mi niemiłosiernie. Używam niemal siły, aby lekko je unieść. Widzę niewyraźne postacie, a raczej tylko ich zarysy. Wtem czuję nagły przypływ sił. Otwieram ślepia szeroko. Jakaś nieznana siła nakazuje mi wstać, więc to robię. Wszyscy się cofają, jakby w przestrachu. Rozpoznaję postacie. Ojciec, matka, Faith... Rozglądam się wokoło. Trawę pokrywa szkarłatna posoka. Moja? Wodzę nic nierozumiejącym wzrokiem po zebranych. Wtem słyszę podekscytowany krzyk:
-Mamo! Mamo! Ona ma skrzydła!
Skrzydła!? Stoję jak skamieniała. Ostrożnie odwracam łeb, chcąc przyjrzeć się swojemu ciału. Są tam. Wyrastają z moich boków, jakby były tam od zawsze. Śnieżne pióra gdzieniegdzie poplamione krwią emanują jakąś dziwną jasnością.
-Co się ze mną stało? -
Mój głos drży, chociaż usilnie starałam się go opanować. Z kręgu utworzonego wokół mnie występuje starszy.
-Umarłaś, ale odrodziłaś się. Jesteś wysłanniczką niebios. Skrzydlatą. Anielicą... -
Kręcę łbem. Ale jak? To niemożliwe!
-Jeleń nabił cię na rogi. Polowaliśmy, pamiętasz? -
Cichy głos Faith przywołuje mgliste wspomnienia. Tak, istotnie polowaliśmy. Przypominam sobie jelenia, ale samego nadziania na rogi nie. Na moim ciele nie ma ani jednego znamienia tego, co się stało. Ani jednej rany, jestem tego pewna. Zgodnie ze słowami zebranych zdarzył się cud, zostałam wybrana. Tylko dlaczego akurat ja?


Pałac w Amonis
-Rozdział 1
-Rozdział 2
-Rozdział 3
-Bestiariusz (w trakcie pisania)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sometha dnia Pon 19:58, 26 Sty 2015, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:27, 14 Sty 2015    Temat postu:

Kocham ten moment, zawsze na niego czekam...
Yhym:
"Ból zniknął, a może tylk się do niego przyzwyczaiłam?" - literówka, "tylko".
"Już nie spadam. Powoli opadam na ziemię... " - niby dobrze, ale: a) powtórzenie, wcześniej było blisko spadam, b) ładniej, przynajmniej według mnie, wyglądałoby to tak: "Już nie spadam, powoli opadam na ziemię...". Z powtórzeniami nie pomogę, bo sama mam z tym problemy Very Happy.
~*~*~*~
"Wtem słyszę podekscytowany krzyk.
-Mamo! Mamo! Ona ma skrzydła! -" - bez myślnika na końcu, po "krzyk" dwukropek.
Coś tam jeszcze zauważyłam, jednak zostawię to sobie na później, ale przejdźmy do samego tekstu.
Przyjemny, lekki, jak to kartka z pamiętnika. Podoba mi się to "Napisany starannie, pięknym, kaligraficznym pismem. Papier biały, bez żadnej skazy." Ten fragment to mój zdecydowany faworyt Smile Ogółem jestem na tak!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:24, 14 Sty 2015    Temat postu:

Uff, poprawione. Ogółem te fragmenciki o tym, w jaki sposób to jej napisane mają podkreślić np. to, że bohaterka pisała to pod wpływem emocji.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sometha dnia Śro 20:31, 14 Sty 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:30, 14 Sty 2015    Temat postu:

Wiem Very Happy. Czekam na kolejne fragmenty.
A u mnie kolejna miniaturka xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:33, 14 Sty 2015    Temat postu:

A teraz wszyscy się dowiedzą skąd wytrzasnęłam Somethę. XD Czyli wkraczam z pseudo książką.

Pałac w Amonis

Rozdział 1

Słońce odbijało swoje promienie w tafli spokojnego morza. Po wodzie cicho sunął statek ze śnieżnobiałymi żaglami i banderą przedstawiającą złotego niedźwiedzia na purpurowym tle. Pokład skrzypiał pod ciężarem ludzi chodzących po nim w różne strony. Tylko jedna osoba nie robiła zupełnie nic. Stała tylko oparta o lewą burtę statku i przyglądała się błękitnej tafli wody. Była to kobieta, dość młoda o włosach złotych jak łany zboża. Na niebie pośród licznych mew pojawił się ptak czarny jak noc. Wylądował on obok kobiety i zakrakał głośno. To był kruk…
-Sio! Ile razy mam powtarzać, że masz tu nie przylatywać? – kobieta machnęła ręką i tylko dzięki szybkiej reakcji kruk nie został zrzucony do wody.
Zakrakał oburzony i nie ruszył się ani o milimetr. Wyglądał na wycieńczonego, musiał już długo lecieć w ślad za statkiem.
-Leć z powrotem do swojego pana, ciągle na północ, na pewno trafisz. – blondynka nie zamierzała odpuścić.
-Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Nie wierzysz mu, prawda? – zakrakał.
-Ja już sama nie wiem co mam o tym myśleć. Stamtąd się nie wraca, ale on zarzeka się, że wróci. I jak ja mam mu wierzyć? – uśmiechnęła się gorzko.
-Chociaż raz mu zaufaj i uwierz. Zobaczysz, wróci.
-Z reguły kiedy komuś zaufam to kończy się to dla mnie niezbyt dobrze. Nie cierpię bezczynności. Mógł mnie chociaż zabrać ze sobą.
-Nie zrobił tego dla twojego dobra. Nie rozumiesz, że on robi to wszystko dla ciebie?
-Ta rozmowa powoli zaczyna mnie nudzić. Dzień w dzień mówisz praktycznie to samo. – kobieta wyraźnie dała krukowi do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona.
Ptak zamachał skrzydłami i poderwał się do lotu. Ale zamiast odlecieć przysiadł wysoko na maszcie. Kobieta westchnęła. Na statku była już od tygodnia, a od celu dzieliły ją już tylko dwa dni. „Nadzieja” była zwykłym statkiem transportowym, którego kapitan zgodził się wziąć ją na pokład. Nie miała tu wielkich luksusów. Spała pod gołym niebem przykryta cienką derką, ale jej to nie przeszkadzało. Przywykła. Nie raz musiała sypiać w gorszych warunkach. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk kroków zbliżających się do niej.
-Teraz rozmawiasz z ptakami? – usłyszała rozbawiony głos.
Odwróciła się i zobaczyła tego kogo się spodziewała. Rudowłosego chłopaka, który nie mógł mieć więcej niż 16 lat.
-Dlaczego tak bardzo cię to interesuje? – zapytała z lekką irytacją w głosie.
-Bo jesteś inna niż wszyscy. – odpowiedział chłopak z poważną już miną.
Kobieta odwróciła się i wzięła głębszy wdech. Miała ochotę sprawić mu lanie. Może jeśli zignoruje smarkacza to ten się od niej wreszcie odczepi?
-A jak ty się w ogóle nazywasz? Bo znam już wszystkich na tym statku, a tylko ty jeszcze nie powiedziałaś nikomu jak masz na imię. – ciągnęło dalej dziecko.
-To nie twoja sprawa. Nie masz niczego innego do roboty? Wszyscy coś robią…
-Oprócz ciebie. – dokończył chłopiec –Ja właśnie skończyłem myć pokład i mam wolną chwilę. – dodał.
-Ehh, mogę zrobić coś, żebyś wreszcie dał mi spokój? – zapytała zrezygnowana.
-Hmm, tak. Po prostu powiedz kim jesteś i dlaczego płyniesz do Brishny. – chłopiec skrzyżował ręce na piersi.
-To długa historia i nie warto, żebym cię nią zanudzała. – brzmiała odpowiedź.
Chłopiec wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi prychnął.
-To powiedz chociaż, czy jesteś człowiekiem? – wypalił nagle.
Kobieta była tym pytaniem zupełnie zaskoczona. „Bystry dzieciak” pomyślała.
-Nie całkiem. – odpowiedziała w końcu.
-Wiedziałem! – krzyknął chłopiec.
Marynarz, który akurat stał w pobliżu i zwijał liny popatrzył się na niego dziwnym wzrokiem i pokręcił głową. Zaraz jednak wrócił do swojej pracy. Spod pokładu dało się słyszeć dzwon zwołujący wszystkich na posiłek. Kobieta ruszyła wraz z załogą pod pokład. Chłopiec podążał za nią krok w krok. Ta wieczerza niczym nie różniła się od wszystkich na statku. Marynarze przekrzykiwali się, co jakiś czas któryś z nich rzucił grubiańskim żartem, a od śmiechu pozostałych aż trząsł się stół. Ci którzy wypili trochę więcej rumu zaczynali śpiewać różne piosenki, zaczynając od zwykłych pieśni żeglarskich na nieprzyzwoitych piosenkach z karczm kończąc. Kiedy wieczerza się skończyło słońce już chyliło się ku zachodowi. Blondynka położyła się tam gdzie zawsze, na stercie worów po kartoflach, i przykryła derką. Usłyszała nad sobą furkot skrzydeł.
-Xylion? – zapytała chociaż wiedziała, że to właśnie kruk.
-A co żeś myślała? Że któraś z tych przesympatycznych mew zechciała uciąć sobie pogawędkę z tobą? Ha! Śmiechu warte.
-Daruj sobie i przechodź do rzeczy, bez powodu byś nie przyleciał. – ponagliła ptaka.
-Jakaś ty spostrzegawcza. Wiesz co, mogłabyś się komuś zwierzyć, bo z każdym dniem robisz się coraz bardziej zrzędliwa. A co będzie na starość? Uhuhu…
-A ty powinieneś popracować nad swoim poczuciem humoru. – odcięła się.
-Ale ja mówię całkiem poważnie. Ten chłopiec wygląda na całkiem inteligentnego, powinien dochować tajemnicy, jeżeli to takie ważne.
-Nie mam potrzeby nikomu się zwierzać. A teraz leć już do tych swoich mew, jestem zmęczona. – powiedziała kobieta i demonstracyjnie obróciła się na drugi bok.
-Jak chcesz.
Rozległ się furkot skrzydeł, a potem było już słychać tylko szum fal.
**********************************************************************************
Nazajutrz niebo od początku było zachmurzone. Od Brishny „Nadzieję” dzielił tylko dzień drogi. Krzątanina na statku trwała od wczesnych godzin. Kiedy kobieta wreszcie się obudziła bił dzwon na śniadanie. Jęknęła cicho. Tak bardzo chciała jeszcze trochę pospać. Dźwignęła się na nogi i zeszła pod pokład. Atmosfera przy stole była nerwowa. Co jakiś czas któryś z marynarzy wspominał o nadciągającym sztormie. Kiedy załoga wyszła na pokład niebo było już całkiem ciemne, a wiatr dął w żagle jak oszalały. Fale wzmogły się i rzucały statkiem na wszystkie strony. Z chmur zaczynały spadać pierwsze krople deszczu. Po kilku minutach lekka mżawka przemieniła się w ulewę. Marynarze robili co mogli, żeby utrzymać statek na wodzie, a nie pod nią. Zostały zwinięte żagle, bo wiatr mógłby je porozrywać. Blondynka o dziwo pomagała. Wylewała wodę z pokładu razem z kilkoma mężczyznami i rudowłosym chłopcem. Praca była iście syzyfowa, bo kiedy już myśleli, że się im uda to kolejna fala przetaczała się przez pokład i nierzadko zabierała ze sobą lżejsze rzeczy na dno morza. W pewnym momencie do uszu kobiety dobiegł paniczny krzyk. Kiedy odwróciła się zdążyła tylko zobaczyć rudą czuprynę i rozpaczliwie wyciągniętą rękę ginącą za burtą. Dobiegła do krawędzi i wychyliła się. Chłopiec jakimś cudem utrzymywał się na powierzchni chociaż przychodziło mu to z największym trudem.
-Trzymaj się! – krzyknęła i zaczęła rozglądać się za jakąś liną.
-Tylko czego!? – odkrzyknął chłopiec siląc się na uśmiech.
Lina znalazła się po drugiej stronie statku. Blondynka wróciła z nią i rzuciła chłopcu. Kiedy ten już prawie trzymał linę nadeszła kolejna fala, która całkowicie zalała dziecko. Przez dłuższą chwilę kobieta nie widziała go. Rudowłosy chłopiec pojawił się w końcu, ale dalej od statku.
-Eh, z tymi dziećmi zawsze tyle kłopotu… - pokręciła głową kobieta.
Do jej głowy przyszedł szalony pomysł, ale wydawał się jedynym sposobem, żeby chłopca uratować. Bo jeśli nie zabiją go fale to prędzej czy później opadnie z sił, albo pożre go jakieś morskie stworzenie. Przywiązała końcówkę liny do pierwszej lepszej rzeczy wyglądającej na dość ciężką. Sznur wciąż zwisał dość blisko tafli. Blondynka wzięła głębszy oddech. Najpierw przełożyła jedną nogę ponad burtą i zawahała się. A może to zły pomysł? Szybko jednak porzuciła tę myśl. Błyskawicznym ruchem przerzuciła drugą nogę i obiema rękoma chwyciła linę. Zsunęła się w dół do wody. W duchu wychwalała brata, który namówił ją do nauki pływania mówiąc, że kiedyś może się to przydać. Zaczęła przeć na przód. Fale napływały jedna po drugiej, ale odległość od chłopca stopniowo się zmniejszała. Kiedy była już całkiem blisko chłopiec, który najwidoczniej opadł z sił zanurzył się. Kobieta niezbyt z tego faktu zadowolona zanurkowała. Chwyciła ciało chłopca i zarzuciła sobie jego rękę na ramiona. Wynurzyła się już z nim. Był nieprzytomny i zimny. Teraz czekało ich najtrudniejsze zadanie. Dopłynięcie z powrotem. Blondynka miała nadzieję, że starczy jej sił i nie będzie zmuszona sięgnąć po ostateczny środek. Zaczęła płynąć w stronę „Nadziei” z trudem. Kiedy już była blisko poczuła, że opuszczają ją siły. Nie była wstanie podpłynąć bliżej, żeby chwycić się liny. Przed jej oczami mignęła czarna plama. Kiedy wreszcie zrozumiała, że to nie omamy a kruk trzymający w dziobie sznur był już na wyciągnięcie ręki. Kobieta kurczowo chwyciła linę. Teraz pozostało czekać aż skończy się sztorm bo na pokładzie chyba nie zauważyli braku jej i chłopca. Musiała stracić na krótko przytomność, bo kiedy znów była świadoma co się dzieje marynarze wciągali ją i chłopaka na pokład. Nie czuła palców u lewej ręki, tej którą trzymała linę. Sztorm prawie się skończył. W oddali majaczył się port. Dopływali…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:44, 14 Sty 2015    Temat postu:

*Mina szczeniaczka, przekrzywiona głowa.* Nope, to całkowicie normalne.
Mogę coś powiedzieć. Mogę, chcę, ale muszę najpierw ponarzekać. Ponarzekać na zmorę, która męczy większość pisarzy... POWTÓRZENIA - istne przekleństwo ludzkości, które tylko czyha na to, by nas wykończyć. Myśli, że jest sprytne, ale my się nie damy!
Aktualnie przedawkowałaś "blondynka", "kobieta", "chłopiec", coś tam jeszcze było, ale nie pamiętam, co. *Ech, ta moja pamięć...* Miło się czyta, chociaż musisz sprawdzać tekst na obecność potworów. Sztorm i chłopak przypominają mi motyw z "Nadejścia Smoków", cieszę się, że inaczej się to potoczyło.
Czekam na ciąg dalszy, by móc wyrazić swoją pełną opinię Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:53, 14 Sty 2015    Temat postu:

Wieeem, powtórzeń pełno. Aktualnie próbuję wyszukać błędy w kolejnym fragmencie. "Nadejścia smoków" akurat nie czytałam, ale jak będę miała więcej czasu, to poszukam go w bibliotece.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:01, 14 Sty 2015    Temat postu:

Heh, czekam na następne i życzę weny! Sama chyba się skuszę i dodam dziś trzecią miniaturkę do mojego wątku Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:12, 14 Sty 2015    Temat postu:

No dobra, pozbyłam się części literówek i błędów interpunkcyjnych, ale na pewno coś przegapiłam.

Rozdział 2

Port w Brishnie był jednym z najbardziej kolorowych miejsc, jakie kobieta widziała w życiu. Sprzedawcy z różnych krajów przekrzykiwali się nawzajem zachwalając produkty, które oferowali. Już z daleka wyczuwalny był mocny aromat przypraw z dalekiej Kadevi. Blondynka zeszła z pokładu „Nadziei”. Kruk gdzieś zniknął, ale ona niezbyt się tym przejmowała. W końcu ptaszysko dało jej spokój. Myślała, że już w spokoju będzie mogła załatwić sprawy, które przygnały ją aż tutaj. Przeliczyła się.
-Zaczekaj! Idę z tobą! – chłopiec krzyczał zanim pojawił się na trapie.
Kobieta westchnęła ciężko.
-Coś się mnie tak uczepił? – zapytała wprost.
-Uratowałaś mnie, więc mam wobec ciebie dług. W razie czego będę mógł ci w czymś pomóc. – odpowiedziało dziecko wyraźnie zadowolone z siebie.
-A ja ci mówię, żebyś wracał na statek.
-Nie! Mam po dziurki w nosie wody i całego tego statku.
Blondynka wcale się mu nie dziwiła. Po wcześniejszych przeżyciach też zapewne miałaby wątpliwości co do powrotu na statek. Ale jeśli już nie chce wracać, to niech przynajmniej nie idzie z nią!
-Daj spokój, aż tak źle ci tam było? Mogłeś jeść ile chciałeś, a umycie pokładu raz na jakiś czas to nie jest coś złego. – zmieniła taktykę.
-Wcale nie powiedziałem, że było mi tam źle. – obruszył się chłopiec krzyżując ręce na piersi – Po prostu mam dosyć tej jednostajności, bo na statku wszystkie dni są podobne. Sama tego doświadczyłaś i co, nie przyznasz mi racji? – zapytał.
-Z tym akurat masz racje, ale to nie powód, żeby się stamtąd wynosić. – stwierdziła kobieta.
Chłopiec milczał przez chwilę szukając odpowiednich słów. Blondynce ta chwila wystarczyła, by wtopić się w tłum i ruszyć do celu swojej podróży. Kluczyła między uliczkami. W końcu natrafiła na odpowiedni dom. Nie wyróżniał się niczym wśród innych, ot taki zwykły dom. Zapukała do drzwi. Nie musiała długo czekać. Po krótkim czasie drzwi zostały otwarte. Stanęła w nich kobieta mająca na oko 39, może 40 lat. Jej włosy były płomieniście rude i skręcały się w loki sięgające za ramiona.
-Sometha! – wykrzyknęła.
Kobiety padły sobie w objęcia, ale na krótko. Rudowłosa wskazała na drzwi.
-Proszę, wejdź. – powiedziała.
Sometha przekroczyła próg i znalazła się w małym przedsionku. Uderzył ją zapach starych ksiąg i ziół. Przeszła do większej izby. To co pierwsze rzuciło jej się w oczy to duża ilość półek wypełnionych mniej lub bardziej zniszczonymi książkami.
-Nic się tu nie zmieniło. – powiedziała zamyślona.
-A co miało się zmienić? – rudowłosa zamknęła drzwi i przeszła do pokoju.
-Sama nie wiem... – blondynka przejechała wierzchem dłoni po grzbiecie jednej z książek.
Nastąpiła chwila dłuższego milczenia, przerywana tylko kapaniem wody spadającej na parapet na zewnątrz domu. Zaczął padać deszcz co nie było niczym szczególnym. Chociaż w całej Darelii deszcz padał prawie co dzień, to w Brishnie opady były nieodzowną częścią dnia. W końcu nie bez powodu była nazywana „Miastem Burz”. Pod oknami przebiegali ludzie starający się jak najszybciej ukryć przed deszczem w swoich domach.
-Wiesz może gdzie jest Zan? – zapytała w końcu Sometha.
-Pewnie wałęsa się po mieście albo próbuje szczęścia w grze w kości. Szczerze? Mało mnie to interesuje. Dopóki nie przekroczy progu tego domu wszystko będzie w porządku.
-Ty wciąż żywisz do niego urazę?
-Na moim miejscu też byś ją żywiła.
Blondynka nie odpowiedziała. Może gdyby nie była taka zmęczona to ciągnęłaby tą rozmowę dalej, ale czuła, że mogłaby zasnąć w takiej pozycji w jakiej się znajdowała.
-Pokój na górze wciąż wolny? – zapytała.
-Tak. – odpowiedziała Jade bawiąc się kosmykiem włosów.
Sometha słysząc odpowiedź odetchnęła z ulgą i skierowała się ku schodom. Weszła na piętro i do jednego z dwóch pokoi mieszczących się na nim. Z cichym stłumiła ziewnięcie i zdjęła ubranie. Z westchnieniem ulgi położyła się na łóżku i przykryła kocem. Zasnęła prawie od razu. Kiedy się obudziła był ranek. Przespała pół dnia i całą noc. Wciąż jednak brakowało jej kogoś do towarzystwa i wcale nie mowa tu o pogawędce. Przymknęła oczy starając się przywołać wspomnienie ostatniego razu. Wtedy poczuła na sobie czyiś wzrok. Otworzyła oczy i powędrowała wzrokiem w stronę okna. Ujrzała roześmianą gębę brata. Kobieta poczuła, że mimowolnie się rumieni.
-Mógłbyś chociaż poczekać, aż się ubiorę! – krzyknęła, żeby jej głos przebił się przez szybę.
Mogła sobie na to pozwolić, bo, o ile Jade nie zmieniła przyzwyczajeń, była w domu sama. Mężczyzna zszedł na dół. Sometha szybko się ubrała. Nie myślała nawet o posiłku. Najpierw musiała dowiedzieć się, dlaczego Zan chciał wejść do domu przez okno, a nie przez drzwi. Wyszła z pokoju i ruszyła po schodach na dół. Otworzyła drzwi wejściowe. Zan najpierw wetknął do środka głowę.
-Jade na pewno nie ma? – zapytał.
-Na pewno. – odpowiedziała Sometha –Możesz spokojnie wejść. – dodała.
Mężczyzna wszedł do domu zamykając za sobą drzwi. Rodzeństwo poszło na górę do pokoju Somethy.
-Zgadnij kto o mało co nie wybił mi szyby w oknie i powiedział, że wróciłaś. – powiedział Zan, gdy byli już na miejscu.
-Ja chyba tego ptaka własnoręcznie uduszę. – kobieta z rozmachem usiadła na łóżku, aż mebel skrzypnął –I mam uwierzyć, że przyszedłeś tylko po to, żeby się ze mną przywitać? – zaczęła drążyć temat.
-A co, to niezbyt wiarygodny scenariusz? – droczył się z nią mężczyzna –Dobra, wpadłem. – udał rezygnację widząc mordercze spojrzenie siostry -Kiedy tak szedłem, żeby grzecznie się z tobą przywitać. – przerwał na chwilę unikając uderzenia lecącym w jego stronę butem –Więc kiedy tak szedłem, żeby grzecznie się z tobą przywitać i przypadkiem natknąłem się na pewnego chłopaka. Tak się składa, że szukał ciebie. Przyznaj się, co mu naobiecywałaś?
-Nic. – odpowiedziała zdawkowo Sometha –Przyprowadziłeś go, prawda? – dodała zrezygnowanym tonem.
-Stoi na dole. – odparł Zan –Dowiedziałem się też… - nie zdołał dokończyć, gdyż Sometha niemrawym krokiem wyszła z pokoju.
Kobieta zeszła na dół i wyszła z domu. Rozejrzała się wokoło szukając w tłumie rudej czupryny. Nie naszukała się zbyt długo. Chłopak siedział na beczce przed czyimś domem. Praktycznie nikt nie zwracał na niego uwagi, raz bo raz ktoś obdarzał do krótkim spojrzeniem po czym szedł w swoją stronę. Sometha podeszła do niego.
-Nie każdy zadałby sobie tyle trudu, żeby mnie znaleźć. – powiedziała.
Chłopak spojrzał na nią.
-Nie było łatwo, bo nawet nie raczyłaś się przedstawić. – zauważył cierpko.
-Po prostu nie było okazji. – wzruszyła ramionami kobieta –Sometha. – dodała.
-Beleht. – chłopak uśmiechnął się lekko.
-Widzę, że zdążyłeś już poznać tę ofiarę losu, która jest moim bratem. – zauważyła Sometha wpatrując się w Zana, który właśnie do nich dołączył.
Kobieta stęknęła, kiedy łokieć brata wbił się w jej żebra. Chciała odpłacić się mu tym samym, ale mężczyzna odsunął się na bezpieczną odległość.
-Może oprowadzimy Belehta po mieście i okolicy? – zaproponował Zan.
-Z chęcią! – w głosie chłopaka zabrzmiał entuzjazm.
Po chwili szli już przez miasto, Zan z Belehtem na początku, a Sometha wlokąca się noga za nogą zaraz za nimi.
**********************************************************************************
Po godzinie spędzonej w mieście doszli nad rzekę. Stanęli na jej brzegu. Uwagę Belehta przykuła lina przywiązana do drzew po przeciwległych brzegach.
-Do czego ona służy? – zapytał.
Był ciekaw kto tym razem odpowie na pytanie.
-Używają jej przemytnicy. Najpierw spuszczają po niej bagaż na drugi brzeg, a potem sami przechodzą. – odpowiedziała Sometha –Z resztą, zaraz sami przejdziemy w taki sam sposób. – dodała –Możesz iść przodem jeśli chcesz. – wzruszyła ramionami.
Chłopak usłyszawszy to wlazł na drzewo i postawił jedną nogę na linie sprawdzając jej wytrzymałość. Następnie postawił na niej drugą nogę i ze zwinnością małpy zaczął iść do przodu. Starał się balansować ciałem w taki sposób, żeby nie spaść do wody. Parę minut później był już na drugim brzegu.
-Panie przodem. – powiedział Zan wykonując przy tym coś co miało być parodią dworskiego ukłonu.
Sometha prychnęła tylko i weszła na linę. Zdążyła dojść do połowy, gdy poczuła, że cały sznur kolebie się na boki. Obejrzała się za siebie. Jej brat doskonale bawił się kołysząc liną. Nagle kobieta poczuła, że traci oparcie pod nogami.
-Zan ty cholero! – wrzasnęła, po czym wylądowała w wodzie.
Gdy się wynurzyła, włosy zakrywały całą jej twarz. Odgarnęła je i zaczęła płynąć w stronę brzegu. Kiedy wygramoliła się na ląd, ze zdumieniem zauważyła, że Zan pokonał w tym czasie prawie całą długość sznura. Chcąc się na nim odegrać szarpnęła za linę. Mężczyzna zachwiał się, lecz nie spadł od razu. Sometha musiała szarpnąć kilka razy, żeby Zan z głośnym pluskiem wylądował w zimnej wodzie. Stało się to jednak zaraz przy brzegu, więc wystarczyło, że podciągnął się rękoma i już był na lądzie.
-Musiałaś? – jęknął żałośnie.
Kobieta nie odpowiedziała. Wtem Zan zaczął iść głębiej w las.
-Dokąd idziesz? – krzyknęła za nim siostra.
-Coś zjeść, a przypadkiem całkiem blisko znajduje się farma z sadem pełnym jabłek! – odkrzyknął mężczyzna.
Zaraz za nim popędził Beleht skuszony wizją soczystych owoców.
-To nie może się dobrze skończyć. – mruknęła pod nosem Sometha –Hej! Zaczekajcie! – krzyknęła widząc, że Beleht i Zan znikają powoli z jej pola widzenia.
Popędziła w ich kierunku i po paru minutach szli już razem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maliya
Administrator



Dołączył: 03 Gru 2014
Posty: 365
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:40, 14 Sty 2015    Temat postu:

Krótkie te rozdziały...
Przepraszam, ale nie mam dzisiaj siły napisać więcej konstruktywnej krytyki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:13, 17 Sty 2015    Temat postu:

Wiem, że krótkie. Dłuższy będzie niestety dopiero czwarty rozdział, bo tam będzie trochę do wyjaśniania.

Rozdział 3

Farma była blisko. Plan był banalnie prosty, wejść, zabrać tyle jabłek ile się da i jak najszybciej wyjść. Niby proste, ale wszystko może się zdarzyć, zwłaszcza gdy Zan ma pomysł.
Stanęli przy płocie przez chwilę patrząc na drzewa uginające się pod ciężarem owoców.
-To na pewno dobry pomysł? – Sometha spojrzała na brata z powątpiewaniem.
-Oczywiście, że tak. Stary skąpiec nawet nie zauważy, że ubyło mu kilka jabłek. – Zan tylko pokręcił głową –Beleht, zostaniesz tutaj. W razie czego krzycz. – zwrócił się do chłopca.
-Tak, bo ja zawsze muszę pilnować tyłów. – wymruczał chłopak patrząc jak rodzeństwo przechodzi przez płot.
Skierowaliby się od razu w stronę jabłoni, gdyby nie pewna przeszkoda. Był nią sporych rozmiarów śpiący pies. Ani jedno, ani drugie nie chciało ryzykować pogryzienia. Rodzeństwo ominęło zwierzę szerokim łukiem po czym poszło od razu do sadu. Najprostszym sposobem zdobycia owoców byłoby mocne potrząśnięcie drzewem, jednak wywołałoby to zbyt duży hałas. Bardziej pracochłonnym zadaniem było zrywanie pojedynczych jabłek. Niestety było to jedyne rozwiązanie.
-Jabłek mu się zachciało… – mruczała pod nosem Sometha jednocześnie obserwując brata.
Cała akcja trwała 10 minut. Teraz pozostało tylko jak najszybciej opuścić sad. Ten punkt wydawał się być najprostszy do zrealizowania.
-Nie za dużo? – krytyczne spojrzenie kobiety spoczęło na Zanie, którego głowę ledwo było widać zza górki jabłek, którą trzymał.
Zza owoców dobiegł niezidentyfikowany dźwięk, po czym piramidka niebezpiecznie się zachwiała. Mężczyzna jednak szedł dalej, chociaż nie widział zbyt wyraźnie drogi przed sobą. Nie było to bezpieczne, zwłaszcza gdy kradzione jabłka ograniczały mu widoczność. Sometha podążała zaraz za nim. Nagle Zan zahaczył nogą o kamień i prawie się przewrócił. Jabłka posypały się na ziemię. Kilka z nich spadło prosto na śpiącego psa. Ten obudził się i widząc intruzów poderwał się groźnie warcząc. Jedyne co pozostało rodzeństwu to uciekać najszybciej jak się da i modlić się, żeby pies ich nie dogonił. W pośpiechu dopadli płotu.
-Mówiłam, że wziąłeś za dużo. – syknęła Sometha przechodząc przez ogrodzenie.
-Trochę biegania ci nie zaszkodzi. – dla Zana ucieczka przed wściekłym psem była najwyraźniej doskonałą zabawą.
Minęli Belehta, który zaraz ruszył za nimi. Drzwi domu otworzyły się i stanął w nich farmer wymachujący widłami. Najwyraźniej zaalarmowało go szczekanie psa. Krzyczał coś za oddalającą się trójką. Oni jednak już go nie słyszeli. Zwolnili dopiero kiedy uznali, że są wystarczająco daleko. W ten sposób wylądowali nad jeziorem. Zan zatrzymał rozbawione spojrzenie na siostrze, która miała zamiar coś powiedzieć. I powiedziała.
-I co się tak patrzysz?
Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i przysiadł na pniu. Nie spuszczał wzroku z siostry. Beleht przypatrywał się im obojgu.
-Jak dzieci. – mruknął kręcą głową z politowaniem.
Chociaż jego oraz rodzeństwo dzieliła spora różnica wieku to czasem zachowywali się jakby byli nawet młodsi od niego. Zwłaszcza Zan choć Sometha nie była lepsza. Ta dwójka biła rekordy w dogryzaniu sobie. Chłopak wywrócił oczami słuchając wymiany zdań pomiędzy dwójką „dorosłych”.
-Spróbuj wziąć coś chociaż raz na poważnie. Mogłam przez ciebie stracić… - Zan skutecznie przerwał jej monolog krztusząc się ze śmiechu.
Beleht od razu zrozumiał o co chodzi i również zaczął się śmiać. Sometha przez chwilę stała tak i nic nierozumiejącym wzrokiem wpatrywała się w obu. W końcu dotarło do niej o co chodzi. Momentalnie zrobiła się czerwona jak burak co nie wróżyło niczego dobrego.
-Na to już chyba za późno. – Zan bezskutecznie próbował przestać się śmiać.
Kobieta przez chwilę stała w miejscu po czym odwróciła się w kierunku jeziora i szybkim krokiem zaczęła iść w jego stronę.
-Gdzie idziesz? – najwidoczniej atak wesołości minął, bo mężczyzna zdołał wstać w pieńka.
-Utopić się. – odpowiedziało mu gniewne warknięcie.
Zan ruszył za nią. Beleht wolał utrzymać bezpieczną odległość, gdyż zachowanie kobiety wydawało mu się podejrzane. Sometha weszła do wody, a jej brat za nią. Zwolniła. Pozwoliła, żeby ją dogonił. Potem wszystko potoczyło się szybko. Kobieta mocno popchnęła brata tak, że przewrócił się. Zan próbując złapać równowagę w ostatniej chwili chwycił ją za rękę. W rezultacie oboje wylądowali w wodzie. Na brzegu Beleht zataczał się ze śmiechu. Usiadł na piasku, żeby przypadkiem nie wpaść do wody. Tylko tego by brakowało. Po wyjściu z wody dwójka pechowców suszyła się do wieczora. Przy pomocy hubki i krzesiwa rozpalili małe ognisko. Nie musieli obawiać się, że w nocy coś wyjdzie z lasu otaczającego jezioro. Szansa na to była znikoma. Ostatnio ilość monstrów znacznie zmalała. Z resztą podobnie działo się z tymi magicznymi stworzeniami, które nie stanowiły zagrożenia dla ludzi. Jak gdyby ktoś chciał zdusić całą magię w Darelii.
Noc minęła spokojnie. Rankiem padło pytanie „Co będziemy jeść?”. Wspólnie podjęli decyzję o powrocie do miasta. Zajęło im to bite trzy godziny. Gdy stanęli przed domem Jade było już południe. Beleht jako pierwszy dopadł drzwi i wszedł do środka od razu kierując się do kuchni. Sometha również miała zamiar wejść, lecz przystanęła z nogą za progiem widząc, że Zan nerwowo rozgląda się wokół.
-Wchodź. – powiedziała.
-Ale Jade na pewno nie ma? – Zan wciąż nie był pewny czy powinien wchodzić.
-Na pewno. – kobieta uśmiechnęła się lekko.
Weszli oboje. Od razu skierowali się do niewielkiej kuchni. Beleht zdążył już zrobić sobie chleba ze smalcem.
-Zróbcie sobie sami, nie będę robił za kucharza. – powiedział zapobiegawczo do rodzeństwa.
Wziął jedzenie i wyniósł się do pokoju na górze, żeby mieć pewność, że chleb jakimś magicznym sposobem nie zniknie z talerza. Jedzenie przerwało mu natarczywe stukanie w okno. „Ta szyba w końcu nie wytrzyma” przeszło Belehtowi przez myśl. Chłopak podszedł do okna. Po drugiej stronie kruk pracowicie stukał dziobem w szybę. Nie zauważył, gdy okno zostało otwarte i z impetem wpadł do środka lądując na podłodze.
-Bawisz się w dzięcioła? – zapytał Beleht.
Ptak, zanim odpowiedział, usadowił się wygodnie na jego głowie.
-Gdybym bawił się w dzięcioła, to raczej nie wybrałbym na cel szyby. Za dużo z nią kłopotu. – zakrakał.
-To po co przyleciałeś? I dlaczego ciągle siadasz mi na głowie? – powiedział Beleht usilnie próbując strącić z głowy kruka.
Ptak jednak tak głupi nie był i zaczął machać skrzydłami, żeby utrzymać równowagę. Przy okazji kilka razy przejechał chłopakowi piórami po twarzy.
-Bo mam sprawę. Co do tego gdzie siadam, to akurat na twojej głowie jest mi bardzo wygodnie. Nie muszę się bać, że gdzieś wpadniesz, przewrócisz się, albo cię zabiją. Nie to co ta dwójka na dole. – brzmiała odpowiedź.
-Jednak wolałbym, żebyś chociaż raz dla odmiany usiadł na kimś innym. I przestań się tak wiercić! – nie ustępował chłopak –Nie mam zamiaru później wydłubywać sobie piór z włosów. – dodał.
-Wypraszam sobie! Wcale nie gubię piór! – to powiedziawszy kruk dziobnął Belehta w głowę.
-Au! Za co to? – chłopak zrobił zbolałą minę.
-Za zniewagę! – ptak poderwał się do lotu widząc, że przez jakiś czas nie będzie bezpiecznym rozwiązaniem siedzieć w tym miejscu.
Zrobił jedno okrążenie po czym przysiadł na szafie. Tutaj nikt nie mógł go dosięgnąć.
-Otworzysz mi drzwi? Bo chciałbym zlecieć na dół. – zaczął ostrożnie.
-Sam sobie otwórz. Wiem, że potrafisz. – prychnął Beleht rozcierając bolące miejsce.
Kruk burcząc coś zleciał z szafy i przysiadł na klamce, która pod jego ciężarem opadła na dół. Ciągnął za nią tak długo, aż powstała szczelina, przez którą mógł swobodnie przelecieć. Przysiadł jednak na poręczy schodów słysząc jak otwierają się drzwi wejściowe.
Tymczasem w kuchni Zan podskoczył na dźwięk otwieranych drzwi. Odruchowo rozejrzał się za kryjówką, lecz nie znalazł żadnej. Pędem ruszył do drzwi w nadziei, że jakoś uda mu się uniknąć Jade. Niestety wpadł prosto na nią. Odsunął się, chcąc przecisnąć się do drzwi wejściowych.
-Ja już wychodziłem. – powiedział z głupią miną.
-Nie, wcale nie wychodziłeś. – Jade chwyciła go za kołnierz i odciągnęła od drzwi, które zaraz zamknęła.
-Pomocy. – pisnął Zan zupełnie nie swoim głosem.
Zaczął gorączkowo rozglądać się wokoło szukając kogoś kto mógłby mu pomóc. Na Somethę raczej nie mógł liczyć, Beleht był na górze, a nikogo innego w domu nie było. Nie miał nawet nadziei, że Jade się nad nim zlituje.
-Trzeba było iść do domu. – jęknął.
-Oj trzeba, trzeba. – Jade zaciągnęła go do kuchni i posadziła na krześle.
Mężczyzna odruchowo spojrzał na okno. Niestety było zamknięte. Jakoś nie zanosiło się, że płomiennowłosa medyczka odpuści. Zan zawiesił wzrok na patelni, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w ręce Jade.
-Po co tu przylazłeś? – zapytała kobieta machając mu nią przed nosem.
Mężczyzna odruchowo próbował się cofnąć, przez co krzesło niebezpiecznie przechyliło się do tyłu, prawie natychmiast powracając do pierwotnej pozycji.
-Jej się zapytaj. – wskazał ruchem głowy na Somethę.
Ta tylko wzruszyła ramionami.
-Wiedziałeś, że nie możesz wchodzić. – powiedziała obojętnie.
Zan zgromił ją wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogło zabijać to jego siostra właśnie padłaby trupem. Nagle patelnia świsnęła niebezpiecznie blisko jego nosa.
-Mam przynajmniej nadzieję, że nie ruszałeś nic z szafek? – zapytała Jade intensywnie się w niego wpatrując.
Mężczyzna nerwowo poruszył się na krześle. Całkiem niedawno zjadł prawie cały słoik miodu, który znalazł w jednej z szafek.
-Eee.. Ja… No… - zupełnie nie mógł się wysłowić.
Kruk, który jak dotąd siedział na poręczy schodów zlazł na podłogę i poszedł do kuchni. Wystartował dopiero z progu, przeleciał nad głową Jade i usiadł na patelni.
-A nie mogłabyś mu odpuścić? – zapytał przekrzywiając nieco łepek w prawą stronę.
Kobieta zaskoczona nagłym pojawieniem się ptaka mocno machnęła patelnią. Zupełnie na to nie przygotowany kruk poleciał prosto do otwartej szafki. Kiedy wpadł na półkę, drzwiczki zamknęły się za nim poruszone impetem uderzenia.
-Narwana babo, jeśli złamałaś mi skrzydło to... to… - rozległo się gniewne krakanie –Mógłby ktoś łaskawie otworzyć te drzwiczki? – zakrakał ptak ponownie po chwili ciszy.
Do szafki podeszła Sometha, która przez cały czas stała pod ścianą z założonymi rękoma. Otworzyła drzwiczki po czym odsunęła się niemal od razu, żeby rozwścieczony kruk przypadkiem nie wpadł na nią. Ptaszysko poleciało wprost na parapet, gdzie usiadło.
-Zachowujecie się jak rozwydrzone bachory! – zakrakał łopocząc skrzydłami –Ty – tu spojrzał na Zana –powinieneś znaleźć w końcu żonę albo po prostu wrócić tam skąd przyszedłeś. A ty – zwrócił się do Jade –odłóż wreszcie tą patelnię bo jeszcze komuś krzywdę zrobisz! – dokończył.
Spojrzał jeszcze na Somethę.
-A ty po prostu przestań udawać świętą, bo masz za uszami najwięcej ze wszystkich przebywających w tym domu. – dodał.
Ta tylko wzruszyła ramionami. Bo co miała odpowiedzieć? Kruk jak zawsze trafił w sedno. Potem rozległo się skrzypienie schodów. Beleht zszedł powoli na dół niosąc pusty talerz. Pilnie przyglądając się wszystkim odłożył naczynie na blat. Ptak chyba zupełnie stracił cierpliwość.
-Ty, wynoś się z domu! – wrzasnął na Zana –A cała reszta marsz do pokoi! – dodał.
Cóż mieli zrobić? Zan odetchnąwszy z ulgą szybko się ulotnił, a pozostała trójka po prostu poszła po schodach na górę. Rozległo się teatralne trzaśnięcie drzwiami. Jade najwyraźniej nie miała pomysłu jak inaczej wyrazić swoje niezadowolenie. W całym domu zaległa błoga cisza. „W końcu” pomyślał kruk „Z tego wszystkiego zapomniałem przekazać wiadomość” przypomniał sobie „Ale co się odwlecze to nie uciecze”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:03, 11 Mar 2016    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kącik Artystyczny / Kącik Pisarzy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Elveron phpBB theme/template by Ulf Frisk and Michael Schaeffer
Copyright Š Ulf Frisk, Michael Schaeffer 2004


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin